poniedziałek, 25 października 2010

Start!

Witam wszystkie i wszystkich na najlepszym genderowym blogu w sieci.

pozdrawiam
Marta

6 komentarzy:

  1. ad Krasuska, Gra w przekład

    Myślę nad samym terminem "gender" i prostym skojarzeniu "płeć kulturowa" i zgadzam się absolutnie, iż lepiej brzmi "kulturowa płeć" bo nie zakłada odrębności od "biologicznej płci" tylko sprowadza obie do wspólnego mianownika z różnym jedynie licznikiem. Takie filologiczne niuanse są mi doskonale znane a racji bycia filolożką, dość aktywnie drążącą język i pracującą z nim nieustannie, w moim przypadku jest to rosyjski.
    W ogóle jeżeli chodzi o sam termin to mam wrażenie, że w Polsce uprawia się swoistą ekwilibrystykę słowną, żeby nie powiedzieć brzydkiego słowa na "f" czyli feminizm, mówimy gender, bo to o podobnych sprawach traktuje (sic!). Bardzo mnie nurtuje ta niechęć do feminizmu i ostatnia "moda na gender", która doprowadza mnie do szału i rozpaczy. Czy naprawdę tak trudno czasem doczytać czym jest gender czy queer? Żeby chociaż to czuć i nie popełniać błędu? Czy nie spotkałyście się z nadużywaniem terminu "gender"? Ja widzę to cały czas - np. podczas bronienia prac, otwierania przewodów doktorskich, wygłaszania (hm...? czytania) referatów na konferencji: pojawia się słowo "gender" i już wiadomo, że wymawiająca je osoba jest cool, trendy itd. Czy Wy tez to obserwujecie, że teraz gender to absolutny top? Ja np. na 200 stronach mojej magisterki unikałam hasła feminizm, ale gender dla promotorki był strawny, bo nie do końca wiadomo o co chodzi... termin zatem w pełni bezpieczny. No bo "płeć" jest absolutnie nie do przyjęcia, wszak kojarzy się z seksualnością, cielesnością, fuj fuj fuj.
    Genialne posunięcie ze strony KK, że zaczynamy od zdefiniowania gender, bo to wcale nie jest takie znów proste - ja np. wiem, że czuję w czym rzecz ale precyzji w wyrażeniu tego nie mam absolutnie i nie podjęłabym się tłumaczenia cóż to takiego laikowi. Bo wychodzę z założenia, że nawet Pani siedząca na kasie powinna nasze tłumaczenie zrozumieć - wtedy dopiero wiemy o czym mówimy, i nie istotne czy to jest fizyka molekularna czy właśnie gender - musimy mieć precyzję zamykania tego w jasne definicje, nie tylko dla nas. Po to m.in. zaczęłam te studia, żeby takie wprawy nabrać, coby na konferencji, kiedy starszyzna zapyta, nawet jeśli wyśmieje, co to ten gender, wymawiany przez polskie "g" oczywiście, żebym umiała wytłumaczyć na tyle, aby być z siebie zadowoloną.
    Mam wrażenie, że ponieważ na grunt polski gender i feminizm weszły w małym odstępie czasu, to zaczyna to być taką sieczką metodologiczną i jakimś płynnym dyskursem, pod który wszystko można podłączyć. To co piszę jest uzasadnione chociażby tym, iż w Rosji, gdzie termin "feminizm" jest zupełnie degradowany i kojarzy się wstrętnie podłącza się pod gender, który jest swoistym parasolem ochronnym dla naukowców i naukowczyń, a tak naprawdę dla wszystkich. Sądziłam, że polski to nie dotyczy, ale obserwując to co się dzieje na uczelni np. czy w edukacji (modne kursy: gender w szkole, na których dowiadujemy się, że chłopcy i dziewczynki sa różni, i że trzeba ich tak wychować aby się dopełniali w przyszłości, bo przecież najważniejsza jest rodzina - czyli standardowy heteromatrix, a także nadużywanie tego terminu np. przez ludzi z teologii podczas zajęć przygotowujących do nauczania wychowania (sic!) do życia w rodzinie (sic!)) To powoduje aberrację. Czy można to ignorować, a może nie mamy innego wyjścia?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bożena Chołuj, przedstawiając różnice między women's a gender studies, pomija pewien argument krytyczny wobec założeń tych drugich. Argument, który mam na myśli, wydaje się bardzo istotnym z perspektywy stanowiska różnicy płciowej, opisanego przez Ewę Hyży. Według tej ostatniej, filozofka identyfikowana z owym stanowiskiem, Rosi Braidotti uważa, że teoria rodzaju niekorzystnie wpływa na rozwój studiów feminologicznych, ponieważ "punkt ciężkości przenosi się wówczas [...] z agendy feministycznej na bardziej ogólne zainteresowanie społeczną konstrukcją różnicy pomiędzy płciami, co w konsekwencji osłabia polityczny wydźwięk tych studiów dla samych kobiet"[Hyży, 64]. Ponadto, "zwrot w kierunku rodzaju prowadzi też według Braidotti do likwidowania kategorii , a sam zdekonstruowany rodzaj nie może mieć już większego znaczenia - co oczywiście nie jest korzystne dla politycznych interesów feminizmu"[Hyży, 64]. Samo użycie kategorii kobiety w nazwie dyscypliny/kierunku badań wydaje się zatem politycznie pozytywnym zabiegiem. Kategoria gender bowiem "zawiera" kobiety milcząco, nie nazywa ich, nie podkreśla ich podmiotowości, podtrzymując tym samym ich symboliczną niewidzialność.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gender czy rodzaj?
    Wymiar lingwistyczny jest jedną z najistotniejszych płaszczyzn, na jakich omawiana jest diada gender / płeć. Słowo „gender”, choć istniało w języku angielskim od dawna, do początku lat 70. XX w. stosowane było jedynie do oznaczenia gramatycznego rodzaju rzeczy i osób. Jak pisze Hyży, koncepcję gender do określenia tożsamości płciowej zaprezentował po raz pierwszy Robert J. Stoller w 1964r. Interesujące zatem wydaje się rozpatrzenie tego konceptu z perspektywy lingwistycznej teorii Sapira-Whorfa, ku której wciąż przychylają się niektórzy lingwiści. Teoria ta głosi, że to język determinuje nasz sposób myślenia oraz że osoby mówiące różnymi językami postrzegają świat inaczej. W myśl tej teorii nie godzę się zatem na tłumaczenie słowa „gender” poprzez słowo „rodzaj”, które proponuje Hyży. O ile w języku angielskim źródłosłów genderu wywodzi się wyłącznie z gramatyki i do niej odwołuje, o tyle w języku polskim słowo rodzaj ma wiele znaczeń i może denotować np. rodzaj ludzki i zwierzęcy i wywoływać skojarzenia z foucaultowskim konceptem dyskursu władzy i nierówności. Pojęcie „gender”, choć nie polskie (a może właśnie dlatego) pozostaje neutralne i nie sugeruje żadnej zależności.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od kiedy zaczęłam interesować się postmodernizmem zawsze fascynowała mnie jego korelacja z feminizmem. Zgodnie z obserwacją Pani Ewy Hyży, tam, gdzie pojawia się dekonstrukcja Derridy, tam również zauważyć można silne wpływy postmodernizmu. O ile krytyka opozycji binarnych jest dla kobiet zjawiskiem pozytywnym, o tyle sam postmodernizm i jego związek z feminizmem wydaje się być kwestią co najmniej dyskusyjną, ambiwalentną, gdyż natura tej „koegzystencji” generuje zarówno korzyści jak i niebezpieczeństwa. Działający na kontrze do racjonalnego modernizmu, postmodernizm, hołubiący zasadzie mnogości i różnorodności, kwestionował to, co Jean-Francois Lyotard nazwał metanarracją, czyli potężną, wszechogarniającą machiną, która znała odpowiedź na wszystko. Kontestując koncepcje uniwersalnego człowieka i uniwersalnego problemu, postmodernizm piętnował model kobiety ujednoliconej, integralnej, dookreślonej. Z drugiej jednak strony, feminizm w ujęciu postmodernistycznym właśnie poprzez to „rozdrobnienie” i odrzucenie „oświeceniowych” założeń wielkich metanarracji, niejako sam odbierał sobie prawo do działań, które mogły przyczynić się do zmiany sytuacji kobiet. Może działo się tak dlatego, że postmodernizm, według jego krytyków, nigdy nie miał żadnych aspiracji politycznych? A może związek feminizmu (jednak w jakiś sposób dążącego do oświecenia, emancypacji) i postmodernizmu, który akcentuje mnogości i dekonstrukcję podmiotu po prostu nie ma racji bytu?
    asia walczak

    OdpowiedzUsuń
  6. Bożena Chołuj w swoim artykule w sposób jasny, klarowny i przystępny opisuje różnicę pomiędzy women's studies a gender studies, pokazuje genezę obydwu zjawisk i podstawowych dla nich kategorii (kobiecość,płeć,gender itd.).
    Jedna rzecz zastanowiła mnie szczególnie.
    Chołuj pisze tak: "W trakcie rozwoju women's studies" pojawia się też czasem swoistego rodzaju dyskomfort, ponieważ mamy w nich głównie do czynienia z opisywaniem kwestii kobiecych jako zjawisk wyłącznie negatywnych, co wydłuża jedynie rejestr skarg powielających przekonanie, że w każdej kulturze i prawie we wszystkich wiekach kobiety były w gorszej sytuacji od mężczyzn". I później-już o gender studies: "Przy tej opcji badawczej kobieta nie jawi się już jako ofiara kultury patriarchalnej. (...)Gender studies nie operuje pojęciami podmiotu czy sprawcy, który można by obarczać winą za zaistniały stan". Chołuj pisze też o świadomości zmienności, która jest podstawą działań do zmian.
    Bez women's studies nie byłoby gender studies.Gender poszerza perspektywę studiów kobiecych,czerpie z ich zasobów, pokazuje jednocześnie że ruch żyje i rozwija się.Dla mnie (na podstawie tego, co przeczytałam w artykule) różnica pomiędzy gender a women's studies polega również-nie jedynie-na zmianie postrzegania samych siebie przez kobiety.W gender już nie z perspektywy ofiary patriarchatu, a z pozycji równorzędnej. Jeżeli nie myślę o sobie jak o ofierze,jestem w stanie działać, zmieniać. Widzę tu też pewną "sprawiedliwość" -nie obwinianie kobiet za ich bierność, "ich własne prześladowanie", podkreślana jest rola warunków społecznych,bez jednoznacznego definiowania, kto jest winny a kto nie. A myślę, że taka postawa zakłada możliwość zmian,również dialog,dyskurs-nie na kolanach ale w pozycji wyprostowanej.

    Daria Chmiel

    OdpowiedzUsuń