poniedziałek, 27 grudnia 2010

Wielki Gatsby i głupie kobietki

Korzystając z tego, że jeszcze nie omawiałysmy 'Wielkiego Gatsbiego' dzielę się krótką refleksją po odświeżeniu sobie tej lektury pod choinką. Moją uwagę przyciągnał tym razem cytat z 56 strony „dziewczęta, łasząc się jak kotki, tuliły głowy do męskich piersi; udając dla zabawy omdlenie, rzucały się tyłem w męskie ramiona, a nawet prosto w tłum, pewne, że ktoś je tam uchroni przed upadkiem" - jest to opis jednego z przyjęć. Kobiety są tu przedstawione jako słodkie idiotki, które grając słabe istoty, dają mężczyznom możliwość udowodnienia ich męskości. Najgorsze jest jednak to, że nie chodzi tu tylko o udawanie, ale opisywane kobiety utożsamiają się z rolą "słodkich idiotek" i rzeczywiście się nimi stają. Przypominają mi się w tym momencie niezliczone sytuacje, w kórych kobiety, dziewczyny, a czasem nawet matrony w podeszłym wieku zachowują się jak rozkoszne przedszkolaczki, kokietując, w swowim miniemaniu, przedstawicieli płci przeciwnej. I to, co zawsze denerwowało mnie najbardziej, to to, że takie kocie łaszenie się, piszczenie, trzepotanie rzęsami, mówienie słodkim głosikiem przez wiele kobiet naprawdę uważane jest za zachowanie "kobiece" i to nie w zamierzchłych latach 20-tych ubiegłego wieku, ale DZISIAJ. Przypominają mi się moje własne ciocie i babcia, które i mnie i moją siostrę przekonywały, kiedy byłyśmy podrastającymi dziewczynami, ze "grzeczna" dziewczynka, która w przyszłości będzie chciała wyjść za mąż i założyć rodzinę powinna być właśnie słodka, miła i pokazywać mężczyznom swą delikatność, dobre maniery i sprawiać, żeby on czuł się przy niej silny i ważny. Ponieważ nigdy nie byłam typem "słodkiej idiotki" przez całe liceum słyszałam komentarze: tej to nikt nie zechce z takim charakterem, jak można być tak mało kobiecą?, naucz się być małą kobietką? zobacz jaka Basia, Kasia czy Asia są słodkie, jaki facet z Toba wytrzyma?etc. Nie wiem, ale chyba wiele z Was ma podobne doświadczenia...Ten fragment z WG przypomniał mi o koszmarze "słodkiej kobiecości", w którą nie tylko mężczyżni chca nas czasem wtłoczyć

piątek, 10 grudnia 2010

chyba, trzeba przesłać go dalej....

Z powodu braku czasu dopiero dziś udało mi się przeczytać tekst Joan Scott pt. „Gender jako przydatna kategoria analizy historycznej”. Prawdą jest, że miałam dziś niezwykle trudny i męczący dzień, ponadto padłam ofiarą męskich szowinistycznych tekstów, które całkowicie wyprowadziły mnie z równowagi. Jednak już po przeczytaniu pierwszej strony nie byłam do artykuły pozytywnie nastawiona…. Uważam, że nie należy kodyfikować znaczeń słów, przede wszystkim słów, które dla każdej osoby znaczą co innego. Czy nie łatwiej byłoby po prostu przyjąć, że słowo „gender” w podstawowym znaczeniu znaczy płeć i wszystko co jest z płcią związane. Każdy może wtedy ułożyć swoja własną definicję…. Ponadto uważam, że wśród nas nie należy tłumaczyć, dlaczego należy badać otaczający nas świat biorąc pod uwagę różnicę płci, dyskryminację z tym związaną, a przede wszystkim należy uczyć ludzi i pokazywać że dyskryminacja ze względu na płeć istnieje, że kobieta w wielu kwestiach życia codziennego jest pomijana, dyskryminowana. Otaczający nas męski świat przez wieki próbował nas i naszych problemów nie zauważać. Czy my kobiety i rzadkie przypadki mężczyzn nie zaczęliśmy już studiów nad życiem, pracą i twórczością kobiet, aby pokazać światu, że oprócz tych wybitnych mężczyzn na przestrzeni wieków żyły również kobiety? Chociaż, gdyby nam się udało spowodować, aby każdy odpowiedział sobie na pytanie czemu nic nie wiemy o kobietach z tamtych lat? Może wtedy nasza walka o prawa kobiet zostanie przynajmniej zrozumiana…… Należy robić wszystko, aby zmieniać otaczającą nas rzeczywistość. Jednak czytając ten tekst, zastanawiam się czy to ja powinnam go czytać? Raczej nie, ja to wszystko wiem. Zadecydowałam, że prześlę go moim męskim znajomym poczta elektroniczną……..

Kilka słów o ,,Wielkim Gatsbym"

Moim zdaniem ,,Wielki Gatsby" ilustruje jak społeczny podział władzy przenika do relacji damsko-męskich, zniekształcając je, jak jest internalizowany przez jednostki. Władza definiowana przez posiadanie dużych pieniędzy rozumiana jest zarówno przez bohaterów męskich, jak kobiecych jako atrybut męskości, warunek atrakcyjności seksualnej. Zarówno Gatsby, jak i Daisy rezygnują ze związku, nie kwestionują faktu, iż Gatsby, ubogi mężczyzna nie jest właściwą partią. Gatsby koncentruje swój wysiłek na zdobyciu fortuny, prawdopodobnie nieuczciwymi środkami, by zaimponować ukochanej. Daisy ulega czarowi tej fortuny i płacze nad drogimi koszulami, żałując, że nie wybrała mężczyzny, który stał się tak potężny. Relacja ta nie jest oparta na bliskości, lecz odzwierciedla społeczny podział ról, ważności.

czwartek, 9 grudnia 2010

Trójkąty, ogniska oporu, Scott i czasem Foucault.

Tekst Joan Scott namacalnie ilustruje zmagania genderowej teorii. Autorka przywołuje nazwiska i koncepcje amerykańskich i europejskich badaczek i badaczy historii, wielkie ideologie, realne wydarzenia i niuanse językowe. Zderza je ze sobą. Wytłuszcza fundamentalne założenia, które dążą często do wcale nie tak zgodnych wniosków. Odnoszę wrażenie, że kluczowymi dla całego artykułu słowami są: rasa, klasa i płeć. Joan Scott przywołuje je w jednym ze wstępnych akapitów. Dalej są obecne w całym tekście. Co więcej- to właśnie one zamykają artykuł Scott. Interakcje między tymi trzema pojęciami (i jednocześnie zjawiskami) są ewidentne. Artykuł Scott każe nabrać pokory wobec wszystkich przywołanych (i całego szeregu nieprzywołanych)teorii. Współczesne badaczki redefiniując społeczne relacje między płciami nie mają jednolitego zbioru ani też zamkniętego katalogu narzędzi badawczych. Metoda opisowa jest ewidentnie tylko tłem, polem do pracy. Na pewno nie narzędziem. Z kolei w dążeniu do odpowiedzi na pytanie o genderowe przyczyny- nim dotrze się do zagadnienia "dlaczego?", trzeba postawić pytanie "jak?". Oczywiście, pamiętając jednocześnie o językowej funkcji gender, która implikuje założenie, "iż każda informacja na temat kobiet jest jednocześnie informacją o mężczyznach". Skoro gender niesie w swej treści cały złożony system relacji: rodzinnych, społecznych, politycznych i do tego jeszcze językowych, feministki akademickie i badacze w ogóle są zmuszeni zreorganizować swoje dotychczasowe narzędzia badawcze . Okazuje się bowiem, że "polityczny" gender jest analogiczny do "rodzinnego". Symbolem rysunku zależności i odgrywanych społecznie ról jest małżeństwo ( z kolei na tę zależność nie zdaje się godzić angloamerykańska teoria relacji z obiektem, będąca przedmiotem psychoanalizy). Co więcej, analogia ta występuje zarówno na gruncie codziennej polityki rządowej, jak i wojny. Hartmann zaś podkreśla konieczność równoległego uwzględniania patriarchatu i kapitalizmu, jako czynników współdeterminujacych produkcję i reprodukcję. Joan Scott popełnia swoją definicję gender. Tworzy ona jednak bardziej całą siatkę pojęć, niż jednorodną definicję, złożonych i zlokalizowanych z jednej strony na założeniu, że "gender stanowi konstytutywny element relacji społecznych", z drugiej zaś- na przekonaniu, że " gender jest podstawowym sposobem omawiania teorii władzy". Te ramy zdają się być silną podstawą do transparentnej definicji. Jednak władza, tak jak u Foucaulta nie jest oczywista. Stosunek władzy ma relacyjny charakter. Zaś pole tej władzy wyznaczają wierzchołki, którymi mogą być płeć, rasa i klasa. Wewnątrz trójkąta (albo innego wielokąta) krążą jako "ogniska oporu" szeregi relacji, w które uwikłani są ludzie. Są one ruchome. Tak samo jak gender w roli kategorii analitycznej. karola kuszlewicz

środa, 8 grudnia 2010

Wielki Gatsby - oś wykluczenia

Czytając Wielkiego Gatsbiego poprzez tekst Joan Scott odnoszę wrażenie, że Gatsby jest "Murzynem" na salonach białych. W całym tekście oś wykluczeń z uwagi na rasę, klasę, pochodzenie społeczne i gender jest znacząca i nie daje wiele przestrzeni do interpretacji bez tych czynników. Jeśli zatem przyjąć oś biedy, a tym samym pochodzenia społecznego czy klasy jako czynnika gender to w momencie spotkania Gatsbiego z Daisy to ona była "mężczyzną" w tej relacji, to ona posiadała władzę w postaci pochodzenia i bogactwa. To te cechy przyciągnęły Gatsbiego do niej. Scott przypomina sposób postrzegania klasy robotniczej w XIX wieku właśnie w oparciu o gender, gdzie robotnicy postrzegani byli jako słabi i wykorzystywani niczym prostytutki. Zdobycie "wzięcie" Daisy było pewnym zaprzeczeniem swoje roli społecznej, ale tylko pozornym. Gatsby nie stał się w rozumieniu wyższej bogatej kasy "mężczyzną". Z drugiej strony kobiety Fitzgeralda są tymi, przez które można coś osiągnąć, którymi można się posłużyć, ale które też dobrze nauczyły się swoich ról i często z nich korzystają. Jest to pewien kod, tylko problem polega na tym, że jest to kod pewnej klasy i w obrębie jej można się tylko poruszać. Gender zatem to podstawowy sposób oznaczania relacji władzy. Tu zatem mocno i dobitnie Scott pokazuje, że należy gender rekonstruować w połączeniu z wizją społecznej i politycznej równości, nie tylko na płaszczyźnie płci, ale także rasy i klasy. asia synowiec

System społecznych relacji w świecie Wielkiego Gatsby'ego

Jak pisze w swoim tekście Gender: A Useful Category of Historical Analysis Joan Scott gender jest tą kategorią, która umożliwia dekodowanie znaczeń i zrozumienie złożonych związków pomiędzy różnymi normami ludzkich interakcji. Dzięki tak zdefiniowanej kateogorii badawczej, można postawić wiele nowych pytań do obecnego rozumienia historii, nauk społecznych czy właśnie literatury. Czytanie Wielkiego Gatsby'ego z tak zaproponowanym narzędziem, gdzie akcent położony jest nie na kobiecość ale na gender, czyli na refleksję nad treściami, znaczeniami i rolami determinowanymi przez kobiecość i męskość, pozwala od analizy tekstu oczekiwać znacznie więcej i stawiać mu nowe pytania. Nie muszą to już być tylko pytania: czego doświadczały bohaterki tekstu? Ale może to być refleksja nad tym jak gender pomagało konstruować kolejne postacie, zarówno kobiece jak i męskie, oraz jak kształtował system relacji pomiędzy nimi. Marta Dymek

kobieta pieprzy mężczyznę

Ciało jest iluzją, a wiara w powłokę, jako niepodważalny „atrybut” płciowości może zawodzić. Sztuka stanowi świetny materiał ilustracyjny, dowód na to, że jeżeli chodzi o seksualność, to zmysł wzroku może okazać się zwodniczy. Myśl taka pojawiła się u mnie zaraz na początku artykułu, po powołaniu się przez autorkę na wypowiedź Gladstone „Atena nie ma ze swej płci nic, poza rodzajem. Nic z kobiety poza kobiecą formą.” Sztuka dawała nam różne jej wizerunki, także i takie, w których ów forma kobieca stanowi pojęcie dość enigmatyczne.
Forma kobieca stanowi miraż optyczny, pozorny obraz będący wynikiem zakrzywienia promieni słonecznych w dolnych rejestrach naszych przyzwyczajeń. Dlatego egipski faraon Hatszepsut jest kobietą pomimo męskiej szaty oraz charakterystycznej brody, a Rose Selavy mężczyzną podanym w artystycznej formie kobiecego alter ego dadaisty Marcela Duchampa.
Transwestytycznych zbrodni na istocie formy kobiecej/męskiej dokonywano nieświadomie (Praksyteles w filigranowo-dziewczęcym wizerunku Apolla z jaszczurką zawarł wszystkie jego hetero i homoseksualne zauroczenia) jak również świadomie (cykle fotografii autoportretowych Macieja Osiki, w których kobiecość wynurza się z jego ciała, niczym cytowana tam Afrodyta wynurzająca się z morskiej piany).
Ale mistrzynią perfidii w tej dziedzinie okazała się Katarzyna Kozyra w projekcie „Łaźnia męska”. Nie dość, że przybrała niezwykle wiarygodną formę męską, to dodatkowo za sprawą ukrytej kamery wypatroszyła mężczyzn z ich autentycznych bytów, a zatem poprzez swoją demaskatorską moc obaliła patriarchat i wprowadziła w życie powiew świeżości – kobieta pieprzy mężczyznę (podmiot – czasownik – przedmiot).
Nie zgadzam się zatem z wszechobecną tezą o podwładności kobiet wobec mężczyzn. Nie podoba mi się nadużywanie w artykule, jak również w dyskursie feministycznym określenia płeć podporządkowana, jako synonimu kobiety. O jaki porządek bowiem chodzi, o jaką uległość? Mężczyzna jest równie mocno tłamszony przez uwarunkowania zewnętrzne – inne niż kobieta. Od kobiety oczekuje się uczuciowości, sentymentalizmu – a jeśli osiąga sukces (nawet gdy traktowane jest to z przymrużeniem oka, ze zdumieniem, czy cynicznym zapytaniem – „kobieta jest sprawcą?”) – może ona niewątpliwie zostać doceniona, a jej siła i sukces staje się jej niewątpliwym atutem. Na mężczyźnie położony jest od początku znacznie większy ciężar. Jeśli nie sprosta oczekiwaniom, uznawany bywa za nieudacznika, a wszelka uczuciowa reakcja w jego przypadku postrzegana jest jako kompromitująca, albo przynajmniej niemęska. Przez to społeczne traktowanie kobiecej natury z rezerwą i wysokie oczekiwania względem męskiej – uznałabym płeć męską za równie podporządkowaną – nie tyle kobiecie, co systemowi, który kobieta współtworzy. Wydaje mi się również, że podobne uwarunkowania wpływają na dwa odmienne bieguny rozwoju obu płci. Niezwykłe ambicje kobiet, u których wspomniana uczuciowość zostaje zepchnięta na dalszy plan, sprzyjają samorealizacji i samorozwojowi, u mężczyzn natomiast prowokują niespotykane wśród kobiet wyzwolenie twórcze, kreatywność i spontaniczność, która w dziedzinach sztuki pozwala na ujawnienie uczuciowości w codziennym funkcjonowaniu spychanej w niebyt.

wtorek, 7 grudnia 2010

self-made man, man-made woman

Włączenie „Wielkiego Gatsby’ego” w poczet naszych lektur i rozpatrywanie go pod kątem genderowym jest dla mnie decyzją nieco niezrozumiałą. Powieść ukazuje amerykańskie kobiety z wyższych sfer z początku lat 20-tych XX w. Kobiety puste, wycofane z życia publicznego, godzące się z rolą narzuconą im przez męskie społeczeństwo. Choć jest to okres przyznania kobietom praw wyborczych w USA oraz coraz wyraźniejszych postaw feministycznych, trudno oczekiwać szybkich zmian w mentalności kobiet, wychowywanych od zawsze na piękne lecz puste lalki. To mężczyzna jest self-made manem, to on posiada wolność do tworzenia swojego wizerunku, to on może być kim chce. Kobieta takich przywilejów nie posiada. Nie dziwi więc brak kobiet w historii w tamtym okresie, gdyż było na to zdecydowanie za wcześnie. Można jednak dostrzec początki moralnego rozluźnienia kobiet – swobodniej mówią o swojej seksualności, pozwalają sobie na więcej, jak chociażby Daisy. Zanim więc kobiety będą mogły włączyć się w życie publiczne, muszą zdobyć wolność w sferze prywatnej. I choć mówimy o powieści sprzed niemal stu lat, wydaje się, że wiele kobiet wciąż nie może sobie na taki „luksus” pozwolić.

małe żonki Wielkiego Gatsby'ego

"Nierealne boginie", "zjawiskowe muzy", "natchnienie poetów”. Ich jedyną bronią jest urok osobisty, piękne stroje i giętka kibić. Nawet jeśli mają szczęście urodzić się w zamożnym domu i/lub poślubić zamożnego mężczyznę, ich status jest tylko pozornie wyższy niż status ich sióstr-robotnic. Aby je "poderwać" dobrze jest kupić im nową sukienkę, oprowadzić po wystawnie urządzonym domu albo zabrać na zabawę do miasta.
One, by zasłużyć sobie na miano “dam”, powinny sprytnie i z wdziękiem wymuszać, uroczo się dąsać i udawać głębokie stadium dzieciństwa z tupaniem nóżką włącznie. I to wszystko po to, by zdobyć na ten przykład ... "maluteńką psinkę". Bo nigdy godność, niezależność czy własne pieniądze.

W tym kontekście życzenie Daisy, biernej, tragicznej i sfrustrowanej Daisy, żeby jej córka była piękna i głupia nikogo dziwić nie może. Choć smucić i irytować, owszem.

I skąd to wszystko? Jak to się stało, że nauczono te wszystkie Daisy takiej bezwolności? Że ich wartość mierzono wyglądem, układnym zachowaniem, liczbą wydanych na świat dzieci? Że zamykano je w złotych klatkach, traktowano pobłażliwie i z wyższością, zniechęcano do samorozwoju. To niezwykle ważne kwestie, i dlatego tak ciekawe jest to, o co pyta Joan Scott: "Jaka jest zależność między ustawami dotyczącymi kobiet a władzą państwową?", "Dlaczego (i od kiedy) kobiety przestały być widoczne jako podmioty historii, skoro wiemy, że brały udział w wielkich i mniejszych wydarzeniach ludzkiej historii?", "Czy gender uprawomocniło pojawienie się karier zawodowych?".

Pytania te dają wyobrażenie o złożoności zagadnienia, o szeregu kwestii przenikających się i wzajemnie warunkujących, doprowadzających kobiety współczesne do miejsca, w którym są teraz. I dają nadzieję na odpowiedź. Odpowiedź na pytanie: dlaczego u diaska, ten świat wygląda jak wygląda?

sroka

"Wielki Gatsby" binarny

Na początku chciałam się odnieść do tekstu Moniki Dolińskiej i jej próby połączenia dwóch tekstów. Wydaje mi się, że zdanie, które Monika przywołała, a także jej perspektywa opisu "Wielkiego Gatsby'ego" pozwala postawić pytania, które moim zdaniem stawia Joan Scott. Dotyczą one historii kobiet, sposobu jej spisania, a także podmiotu, tej historii. Bo jakie kobiety mają nimi być? Czy te, które "wybiły" się w dyskursie męskim, czy też te które codziennie borykały się z trudami każdego dnia? Jednocześnie problem polega na tym, aby nie popaść w uniwersalizm,ahistoryczność i potwierdzenie binarności, która jest podkreślona w "Wielkim Gatsbym". Tam, ciała wciąż są znakowane i dzięki temu mogą wypełniać swoją rolę, zarówno jako podmioty tej powieści - wspomniana przez Monikę niewidzialność kobiet, ich pustość - jak i postaci wpisane w opowiadaną rzeczywistość.To, co zwróciło moją uwagę w "Wielkim Gatsby'm" to ciągłe szafowanie przymiotnikami "męski" i "kobiecy". Wydaje mi się, że tragizm tej książki polega m.on. na tej wszechogarniającej binarności, z którą stara się walczyć Joan Scott, a która kończy się tragicznie dla tytułowego bohatera.

Gender, władza, rasa, klasa... czyli co ma wspólnego Joan Scott i Wielki Gatsby

Przeczytałam Joan Wallach Scott „Gender jako przydatna kategoria analizy historycznej”, przeczytałam „Wielkiego Gatsby'ego” Fitzgeralda i… zaczęłam się zastanawiać, skąd takie a nie inne zestawienie tekstów?

Ostatecznie na powieść Fitzgeralda spojrzałam przez pryzmat definicji gender, którą podaje w swoim tekście Joan Scott: „Moja definicja gender składa się z dwóch części i szeregu podzespołów. Są one wzajemnie powiązane, ale należy je analityczne odróżniać. Rdzeń mojej definicji tkwi w integralnym związku miedzy dwoma twierdzeniami: gender stanowi konstytutywny element relacji społecznych opartych na postrzeganych różnicach między płciami, a po drugie, gender jest podstawowym sposobem oznaczania relacji władzy”. Ważny wydaje mi się również postulat, mówiący o konieczności postrzegania pojęcia gender na różnych płaszczyznach, w połączeniu z kategoriami rasy i klasy.
Najogólniej rzecz ujmując, powieść Fitzgeralda jest dla mnie opowieścią o mężczyznach, opowiedzianą przez mężczyznę. A konkretniej opowieścią o białych mężczyznach z „lepszej” sfery. Mężczyźni ci mają pieniądze. Mężczyźni ci walczą na wojnie, pracują, działają, kochają. Kierują się wyższymi ideami. Oni mają władzę, na każdym poziomie. Kobiety natomiast są puste (Daisy Buchanan), nieuczciwe (Jordan Baker), zepsute i wyniosłe (Myrtle Wilson).
Mężczyźni są jacyś. To im Fitzgerald poświęca karty książki. Barwnie opisuje postacie. Kobiety natomiast są „nijakie”. Jak pionki w grze. Dla przykładu, tak oto autor pisze o Daisy i Jordan: „Chwilami ona i panna Baker mówiły obie naraz, jakby od niechcenia, popisując się żartobliwą niekonsekwencją; lecz nie było w tej paplaninie beztroski i pogody, była chłodna, jak ich białe suknie i obojętne oczy, wyzbyte wszelkich pragnień.”

płeć i władza

Joan Scott w „Gender jako przydatna kategoria analizy historycznej”, podkreśla relację władzy oraz podział płciowy obecne na każdym kroku. Wszystkie ludzkie działania i funkcje na warunkach różnicowania między kobietami i mężczyznami mają charakter symboliczny i zawsze opierają się na poczuciu i potrzebie władzy. Niezależnie od kraju na który spojrzymy, niezależnie od wyznawanej religii i kultury – to jedno się nie zmienia – wiele instytucji, w których jest silnie zarysowana władza – nadal zajęta jest przez płeć męską oraz symbolicznie rozumiane z punktu widzenia ich uprzywilejowanych pozycji. Dotyczy to nawet nazw zajmowanych stanowisk: „dyrektor, kierownik” - on; „sekretarka, sprzątaczka” – ona i przez czas wszystkim te nazwy wydają się naturalne. Nieobecność kobiet przez wiele lat stała się cechą, która ukształtowała i zdefiniowała instytucje takie jak polityka, prawo. Miejsce gdzie
kobiety odgrywały centralną rolę do rodzina, choć i tu ta rola była bardzo podporządkowana. Stąd omamiające nas hasła „Matka Polka” „Opiekunka domowego ogniska” – czyli ta, która ma poświęcać się dla reszty rodziny, której głównym zadaniem jest dbać aby innym było miło. Przez lata nastąpiło wiele zmian społecznych. Kobiety coraz częściej zajmują wyższe stanowiska, wyższe pozycje społeczne, jednak nadal dominujące pozycje zajmują mężczyźni. Przed kobietami jeszcze długa droga od „odkopywania” kart historii, aby udowodnić jak ważną rolę odgrywała płeć żeńska w procesach zmian społecznych, naukowych i kulturowych.

„Europocentryzm i niekompletne gender studies”

Tym razem (a może nie tylko tym…?!) odniosę się do tekstów zamieszczonych przez inne studentki: Renatę i Olę P-K, które z zainteresowaniem przeczytałam (wcale nie słodzę!). Czytając wypowiedź Renaty nt. ruchów feministycznych w Afryce (chodzi mi głównie o fragment: Nie jest więc prawdziwa (…), stawiana często przez feministki europejskie, teza, że wszystkie Afrykanki były i są poddawane dyskryminacji. Amadiume zwraca uwagę, że istnieją w Afryce społeczeństwa matriarchalne, w których kobiety bardzo często mają kontrolę nad handlem i odgrywają ważną rolę w kultach religijnych. Niektóre kobiety nie tylko nie są ciemiężone, ale wręcz same są oprawczyniami. (…) Sytuację kobiet w Afryce należy więc badać wieloaspektowo i zawsze właśnie w perspektywie historycznej. (…) W czasach kolonialnych wiele grup i ruchów kobiecych kierowanych było przez misjonarzy i nowe władze administracyjne, które uważały, że należy je ‘ucywilizować’ według norm europejskich.), od razu pomyślałam o sobie o tym, co najbardziej mnie irytuje w naszym społeczeństwie, naszym – europejskim, „zachodnim” (jak ja nie lubię tego określenia): chory, a co gorsza nieuleczalny, europocentryzm… przeświadczenie o tym, że to my jesteśmy lepsi (najlepsi!), mądrzejsi, bardziej cywilizowani (w ogóle cywilizowani, bo reszta to „dzicz”) i my najlepiej wiemy, co dla kogo jest dobre - a jak dzikusy nie wiedzą i nie lubią, to my ich nauczymy i będą lubić to, co my… a może nie będą? A może kobiety spoza Europy i Ameryki Północnej wcale nie marzą o tym samym, o czym marzą mieszkanki Niemiec, Szwecji, Francji, czy Kanady… i być może dlatego miejscowe feministki nie walczą wcale o takie same prawa/swobody dla kobiet, o jakie walczą feministki szwedzkie czy amerykańskie… może jest na to za wcześnie, a może po prostu nie każdemu odpowiada model życia promowany przez tzw. Zachód. W ogóle mam wrażenie, że „zachodnie” feministki zwykle bardzo mało wiedzą o sytuacji kobiet w krajach rozwijających się, jednostkowe przypadki utożsamiają z ogółem społeczeństwa i patrzą na każdą kobietę afrykańską jak na matkę z piętnaściorgiem dzieci, która w wieku 30 lat wygląda na 67, bo codziennie musi przejść 150 km, żeby przynieść litr wody do słomianej chatki, a na każdą Arabkę jak na uciemiężoną, zamkniętą w piwnicy (haremie!), bitą przez męża-sadystę skrzynkę na listy, która bez jego pozwolenia nie może przekroczyć progu domu.. Czasem mam wrażenie, że większość spośród obrończyń owych uciśnionych kobiet nigdy zadnej z owych cierpiących matek piętnaściorga dzieci i bitych przez męza żon w zyciu nie spotkała (zdarzały się już takie przypadki wśród naukowców opisujących odległe cywilizacje, którzy badali owe nieznane kultury z zacisza własnych czterech ścian..).. ale mimo to ochoczo garną się do poprawiania ich sytuacji życiowej. Obawiam się, ze mimo szczerych chęci z owej pomocy „pozalokalnej” niekiedy niewiele wychodzi (co nie oznacza, ze powinno się jej zaprzestać! Trzeba tylko wiedziec, jak się do tego zabrać – tzn. jakie są potrzeby).. któregos razu mój znajomy powiedział mi: skoro tak orientujesz się w kwestii owych zbrodni honorowych, to czemu nic nie zrobisz… - przyszedł mi od razu do glowy na mysl rok 2001, w którym to w Jordanii ruszyła kampania majaca na celu skłonienie Parlamentu do usuniecia z kodeksu karnego art. 340, który bezpośrednio dotyczy zjawiska tzw. zabójstw honorowych i psikus, jaki sprawili swoja checia pomocy w walce o zmiany w prawie karnym, o ile się nie myle, Amerykanie. Ambasada Amerykanska wypowiedziala się ochoczo w sprawie wniesienia poprawek do jordańskiego kodeksu karnego, ostro krytykując wystepowanie w kodeksie owego artykułu… to była woda na młyn dla radykałów, którym wtedy to udało się własnie przekonać wielu ludzi, że „Zachód” probuje zdemoralizowac jordańskie społeczeństwo i zniszczyc lokalna kulture (jak na ironie, art. 340 ma zupełnie niejordanskie, niearabskie korzenie – wywodzi się z Kodeksu Napoleońskiego 1810)… „chcieliśmy dobrze, wyszlo, jak zwykle”… a Parlament artykulu nie usunął…
A w drugiej czesci wypowiedzi chciałabym nawiązać do tego, o czym powiedziala Ola: interesowanie się historia kobiet i mężczyzn jednoczenie. Na to zwróciła mi ostatnio na seminarium uwagę kolezanka, przy okazji rozmowy o tym, co robimy (naukowego – mniej lub bardziej) poza męczeniem się z doktoratem ;) „dlaczego takie studia nazywaja się gender studies, skoro głownie chyba mowi się na nich o kobietach…?” Zgadzam się z tym, ze skoro uzywamy slowa gender - gender studies, a nie women studies, powinniśmy brac pod uwage również mężczyzn. A poza tym, mowienie o kobietach w oderwaniu od mężczyzn lub o mężczyznach w oderwaniu od kobiet mija się troche z celem, bo, nie mając punktu odniesienia, trudno jest pewne rzeczy właściwie ocenic… jeśli powiem, ze pierwsza kobieta w Jordanii miala szanse rozpocząć nauke na uczelni wyższej w roku 1962… ktos może sobie pomyśleć, ze faktycznie kobiety były (są) w tym kraju dyskryminowane, jeśli zas dodam, że pierwszy uniwersytet w tym kraju został zalozony w roku 1962.. można będzie współczuć zarówno kobietom, jak i mężczyznom, ze do tego roku musieli wyjeżdżać na studia za granice ;-)
Ewa Górecka

Historia, herstoria czy dzieje?

„Wydaje mi się, że powinnyśmy interesować się historią tak kobiet, jak i mężczyzn – nie powinnyśmy koncentrować się jedynie na historii płci podporządkowanej – podobnie jak specjalista od historii klasowej nie powinien zajmować się wyłącznie chłopstwem.” 

Te słowa Natalie Davis zanotowałam sobie od razu po przeczytaniu tekstu Joan Scott „Gender jako przydatna kategoria analizy historycznej”, ponieważ wyrażają to, co sama zawsze czułam. Na jednych z naszych zajęć, w czasie wymiany zdań na temat zajmowania się sprawami dotyczącymi kobiet – ale dlaczego tylko kobiet? – padł argument, że o mężczyznach pisze się od dwóch tysięcy lat. Teraz czas na kobiety. Owszem, czas na kobiety, czas na HerStorię, ale czy możliwe jest badanie jej bez uwzględnienia udziału mężczyzn? Czy mamy prawo zrobić to samo, co oni, czyli patrzeć tylko z jednej perspektywy? Brakuje mi otwarcia się na badanie historii ludzkości po prostu – pozbawionej płci, brakuje mi szerokiego spojrzenia na dzieje (tu celowo unikam użycia słowa historia/herstoria!). Należy zawsze uwzględnić realia epoki, próbować zrozumieć systemy społeczne, rodzinne etc. przez pryzmat obowiązujących wówczas systemów wartości, to już oczywiste - nie działamy jak kolonizatorzy narzucający ludom swoje, według swojego pojęcia dobre, cywilizowane zasady. Nowe narzędzia mają nam w tym pomóc, tak jak sygnalizuje Joan Scott:  nowe perspektywy na stare tematy, postawienie starych pytań w nowych terminach. Tak właśnie widzę perspektywę gender – jako nowe narzędzie umożliwiające badanie dziejów ludzkości, z uwzględnieniem kobiet i mężczyzn zarazem. „Musimy częściej pytać, jak rzeczy się stały – by zrozumieć, dlaczego się stały” jak pisze Scott, a dalej Michelle Rosaldo: „(…) miejsce kobiety w ludzkim życiu społecznym nie stanowi bezpośredniej konsekwencji tego, co ona robi, ale kształtuje się na podstawie znaczenia, jakiego nabiera jej działalność w konkretnej interakcji społecznej.” [podkreślenie moje]. Ja sama zajmując się liturgią i rytuałami Żydówek łapałam się na tym, że pomijałam mężczyzn, jakby rytuały i modlitwy kobiet istniały w oderwaniu od męskich. Tak nie jest, wszystko to wpływa na siebie, a tradycja jest żywym organizmem, zmieniającym się i czerpiącym z różnych źródeł. Każde takie potknięcie jest dla mnie lekcją pokory. 

P.S. I jeszcze, niby w oderwaniu od wątku głównego, ale jednak całkiem w temacie - prof. Tadeusz Sławek w wywiadzie zamieszczonym w „Wysokie Obcasy Extra” mówi „Emily Dickinson to największy amerykański poeta.” 

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Mozambicki trojkąt bermudzki, czyli: gender, marksizm i leninizn

W tekscie Joan Scott o gender jako kategorii analiz historycznych, moją uwagę przykuło następujące zdanie z podrozdziału "Gender w ujęciu feministek marksistowskich": "Podporządkowanie kobiet poprzedza kapitalizm i nie ustępuje wraz z zaprowadzeniem socjalizmu".To, że nie ustępuje wraz z wprowaddzeniem socjalizmu skłoniło mnie do dłuższej refleksji.
Od dłuższego już czasu interesuje mnie sytuacja kobiet w Afryce Subsaharyjskiej, ich literatura, ich doswiadczenia, historia i sposób, w jaki tę historię tworzą i opowiadają. Jednym z postulatów feminizmu afrykańskiego jest analizowanie sytuacji Afrykanek właśnie w historycznej perspektywie. Feminizm afrykański ma już zresztą pod tym względem długą tradycję i historię, sięgającą swymi korzeniami czasów jeszcze przedkolonialnych. Feministki z Afryki, aby zaakcentować swoją odmienność i uprawomocnić własną tradycję feminizmu, chętnie przywołują legendarne kobiety, które rządziły niegdyś afrykańskimi królestwami, wywierając wpływ na dzieje kontynentu: Kahinę, władczynię maghrebskich Berberów, Aminę z Nigerii, Nzingę z Angoli i Nehandę z Zimbabwe. Dzisiaj, kiedy w większości społeczeństw afrykańskich kobiety są poddane dominacji mężczyzn, mityczne postacie dawnych władczyń poruszają wyobraźnię walczących o równouprawnienie feministek. W bardzo różnych kulturowo krajach Afryki od dawna istnieją grupy kobiet aktywnie działających na rzecz poprawy własnej sytuacji. W różnych czasach i w zmiennych sytuacjach politycznych potrafiły one skutecznie walczyć o szeroko pojęte interesy kobiet (np. grupy mumikanda kobiet Kikuyu i grupy mwethya kobiet Kamba w Kenii oraz stowarzyszenia kobiet Ibo w Nigerii, jak np. ruch Nwabiola Dancing Women's Movement). Nie jest więc prawdziwa, jak zauważa nigeryjska socjolog Ifi Amadiume (1987), stawiana często przez feministki europejskie teza, że wszystkie Afrykanki były i są poddawane dyskryminacji. Amadiume zwraca uwagę, że istnieją w Afryce społeczeństwa matriarchalne, w których kobiety bardzo często mają kontrolę nad handlem i odgrywają ważną rolę w kultach religijnych. Niektóre kobiety nie tylko nie są ciemiężone, ale wręcz same są oprawczyniami. Zdarzały się na przykład Afrykanki ciągnące korzyści z kolonializmu i z handlu współbraćmi i współsiostrami. Sytuację kobiet w Afryce należy więc badać wieloaspektowo,i zawsze właśnie w perspektywie historycznej.
W czasach kolonialnych wiele grup i ruchów kobiecych kierowanych było przez misjonarzy i nowe władze administracyjne, które uważały, że należy je „ucywilizować” według norm europejskich. W ten sposób powstały liczne kluby kobiet w Ugandzie, Kenii, Zimbabwe i Nigerii, które z czasem stały się, wbrew założeniom Europejczyków, ośrodkami kiełkowania myśli nacjonalistycznych. Wiele przyszłych aktywistek narodowościowych, kobiet walczących o niepodległość swych krajów i feministek, działających wcześniej niż ich europejskie koleżanki z tzw. drugiej fali feminizmu, wywodzi się właśnie z tych kolonialnych klubów (Margaret Ekpo i Funmilayo Ransome-Kuti z Nigerii, Dove Mable-Danquah z Ghany, Gertrude Kabwasingo z Ugandy). W Egipcie, Nigerii, Ghanie, Kenii, Ugandzie, Algierii i Mozambiku kobiety aktywnie działały w narodowowyzwoleńczych ruchach politycznych. W Mozambiku (najlepiej mi znanym) najbardziej znanym przykładem jest bez wątpienia Josina Machel, żona pierwszego prezydenta niepodległego Mozambiku Samory Machela. Josina rodziła się w 1945 roku w prowincji Inhambane. Kiedy w wieku osiemnastu lat przebywała w Rodezji, została aresztowana przez salazarowską policję PIDE pod zarzutem prowadzenia działalności wywrotowej i sprowadzona do stolicy portugalskiej kolonii Lourenço Marques (dzisiaj Maputo). Rok potem wyjechała do Tanzanii. Kiedy w 1967 roku walcząca o niepodległość Mozambiku FRELIMO (do dziś rządząca Mozambikiem partia o założeniach marksistowsko-leninowskich) założyła Oddział Kobiecy, Josina postanowiła powrócić z zagranicznego stypendium i stanąć na jego czele. W tym samym roku została również osobą odpowiedzialną za sprawy kobiet we frelimowskim Departamencie Spraw Zagranicznych. Aktywna działaczka partii, szczerze wierzyła, że FRELIMO jest szansą dla mozambickich kobiet na poprawę ich społecznej sytuacji, że w partii kobiety będą miały prawo do wyrażania własnych opinii, przestaną być anonimowe, wywrą wpływ na polityczny bieg wydarzeń i będą mogły o nim decydować. Josina przez całe swoje krótkie życie (zmarła po ciężkiej chorobie w wieku dwudziestu sześciu lat) walczyła o równe prawa dla mężczyzn i kobiet. Dlatego jest uważana również za pionierkę emancypacji w Mozambiku (założyła pierwsze żłobki np.). Tak samo jak Josina, tak setki Mozambijek, zwłaszcza z ludu Makonde na północy kraju, zaangażowały się w działalność marksistowsko-leninowskiej partii, walczyły z kolonizalizmem, były partyzantkami, łączniczkami, pielęgniarkami w czaise wyjątkowo krwawych batalii i wierzeły, że lewicowe hasła rewolucji społecznej o równości i braterskiej solidarności staną się po wywalczeniu niepodległości (1975) równiez ich udziałem. Wierzyły, że niepodległość Mozambijczyków oznacza również wolność dla Mozambijek uciśnionych dotąd w patriarchalnych społecznościach. Mozambik miał stać się modelowym państwem leninowsko-marksistowskim opartym (wzbogaconym?) o rewolucyjne doświadczenia Chin i Wietnamu. Miał byc komunistycznym rajem na ziemi...Tak się oczywiście nie stało. mozambik jest dzisiaj piątym najuboższym krajem na swiecie. Sytuacja kobiet nie tylko zaś się nie poprawiła po uzyskaniu niepodłegłości, ale wręcz drastycznie się pogorszyła. Kobiety zdały sobie sprawę, że zostały wykorzystane do walki, że nikt nie zamierzał poprawić ich sytuacji, zaś dyskurs partii rządzącej zawsze był i do dzisiaj pozostaje dyskursem męskim. Na marksizmie przejachali się w Mozambiku zarówno mężczyżni, jak kobiety, ale one do dziś czują się podwójnie wykorzystane i oszukane.
Przepraszm Was za ten przydługi wpis, ale ten temat bardzo zaprząta moją uwagę ostatnio i jakoś tak się ożywiłam przy tym zdaniu u Scott...

sobota, 4 grudnia 2010

Margines jako ognisko oporu

Korzystając z okazji, że swój post publikuje już po naszych zajęciach, na których omówiliśmy najistotniejszą dla mnie problematykę oporu i projektu emancypacji, chciałabym zastanowić się nad przyłożeniem do koncepcji władzy Foucaulta teorii marginesu bell hooks.
bell hooks, podobnie jak Foucault rozumie władzę jako rozproszone konstelacje relacji nierówności, obecne zarówno w ustach nauczycielki historii w podstawówce, w doborze lektur na lekcjach literatury, w strukturach kadry akademickiej, w podręcznikach szkolnych jak i w obowiązujących strategiach politycznych. Tutaj jednak podobieństwo między filozofią bell hooks i Michela Foucault kończy się (czy na pewno?), ponieważ ta pierwsza pisze z pozycji tej, która przezwyciężyła socjalizację i zdała sobie sobie sprawę z systemu ucisku kształtującego wiedzę. Przemawia z pozycji marginesu, którą sama wybrała, stamtąd wypowiada się w akcie oporu, zamieszkując marginalną przestrzeń podejmuje interwencję. Jej opowieść, jest potwierdzeniem jej podmiotowości, mówiąc tworzy radykalną i kreatywną przestrzeń oporu, w którym może dawać wyraz swojemu rozumieniu świata.
Czy margines bell hooks mógłby być foucaultowskim punktem, węzłem lub ogniskiem oporu? Czy byłby on kodem umożliwiającym rewolucję, radykalnym rozłamem czy tylko kolejnym przemieszczeniem rozwarstwienia społecznego?

Marta Dymek

czwartek, 18 listopada 2010

XXY - Sąsiedztwo

Fantastyczne zestawienie tekstów. Teoretyzowanie Foucaulta na temat władzy i jej tendencji do ujarzmiania seksualności, do tłamszenia popędu (czy raczej spychania go do sfery błędu, grzechu – w myśl zdrowia, prokreacji oraz przesunięcia energii z nieużytecznej rozkoszy na obowiązkową pracę) i jakże wyborny, wyrazisty wybrany przez Butler przykład Herkuliny Barbin, hermafrodyty, której/którego poszukiwania własnej tożsamości seksualnej zostały stłamszone w zarodku przez szufladkowanie jej/jego płci zgodnie z zawężonym, acz ogólnie przyjętym schematem biologicznym, który posługuje się drastycznymi metodami, by to co odmienne naprawić, bądź unicestwić. To odgórne ograniczenie, które obsesyjną myśl o cielesnej inności (myślenie o sobie w kategoriach freaka, czy wynaturzenia) przemieniło w obsesję zaspakajania popędu, niewątpliwie nie pozwoliłoby zaliczyć Herkuliny Barbin do żadnej innej spośród Foucaultowskich kategorii urządzenia wiedzy i władzy, jak tylko do „psychiatryzacji przyjemności perwersyjnych”, a w niej do zadającej ostateczny cios „specyfikacji zboczeńców”, co jeszcze bardziej unaocznia problem ucisku władzy wobec seksualności.

Moje odczucia chciałabym zilustrować animacją „XXY – Sąsiedztwo”, którą w roku 2008 wykonałam wraz z wrocławskim artystą P. Modzelewskim – do obejrzenia pod adresem:

http://www.youtube.com/watch?v=ZvKN9xft7Y4

środa, 17 listopada 2010

Dwa luźne tropy...nie mniej nie więcej

Ciekawe w tekstach Foucaulta i Butler wydaje mi się przekonanie o kreowaniu przez władzę kolejnych podmiotów, które następnie sobie podporządkowuje i je reguluje w odpowiadający jej sposób m.in konieczność "zatroszczenia się" o seksualność i prokreację ludu, a tym samym ustanowienie go "formalnym podmiotem" wobec wcześniejszego podmiotu burżuazji. Z tej perspektywy można rozpatrzyć dzisiejszą bitwę o in vitro, wczorajszą walkę o zaostrzeniu prawa aborcyjnego, a właściwie antyaborcyjnego. Ustanowiono podmiot zarodek, a wszystko po to, żeby rozmnożyć europejczyków/Polaków w Europie w opozycji do multikulturowości i napływów obcych i tradycji chrześcijańskiej. In vitro też stanowi pewien bat społeczny, który nakazuje w sposób naturalny, czyli w dość młodym i zdrowym wieku się rozmnażać, żeby nie stanąć wobec problemu bezpotomności. A wszystko z myślą o naszych kobiecych niższych emeryturach...

W tekstach Foucaulta i Butler istotne wydaje mi się postrzeganie władzy z heteronormatywnej pozycji, w której płeć i jej rola jest w znacznej mierze ukonstytuowana i przynależna konieczności prokreacji i konieczności określenia się. Każda zaburzająca prawidłowość inność albo musi zostać oswojona, albo musi zniknąć. Z drugie strony czy nie jest tak, iż każdy inny podkreśla i gwarantuje "swojskość" czy wyszukiwanie innych nie jest również strategią władzy i podporządkowania prawidłowością?
...
Czy mogę jutro napisać od nowa...

asia synowie

Medykalizacja emerytów

W kontekście dyscyplinowania i regulowania ciał, chciałabym zwrócić uwagę na kwestię współczesnej medykalizacji pewnych grup społecznych. Od dłuższego czasu intensywnie i z dużą uwagą przyglądam się reklamom różnego rodzaju medykamentów. W znacznej mierze medykalizacja ciała, która jest obejmowaniem władzy nad nim, dotyczy ciał: kobiet nie tylko w ciąży (to one cierpią na depresję, ból głowy itp.), dzieci (których siły dodatkowo trzeba stymulować przez podawanie witamin) i starców. Mężczyźni rzadko są chorzy, nie potrzebują znacznej medykalizacji, a jedyną chorobą, na jaką mogą zapaść okazuje się być impotencja i/lub prostata. Dwie pierwsze wydzielone przeze mnie grupy można wpisać w układ Foucaulta - kobiety rozhisteryzowane i dzieci nadmiernie pobudzone. Współcześnie znacznej medykalizacji zaczęło podlegać również ciało staruszków. Wszelkie syropki, proszki, maści mają pozwolić im czuć się, jak za młodu, a więc mieć ciało produktywne, funkcjonujące w powszechnej ekonomice. Wydaje mi się, że zwrócenie się w stronę starców jest próbą wpisania ich w swoisty rynek pracy. Jednocześnie medykalizacja ciał kobiety, dziecka, starców zwrócona jest w stronę tych grup, które należy "chronić". Owa "ochrona" podkreśla niższy status tych grup i pokazuje ich podległość. Zatem system ekonomiki ciała łączy się z systemem hierarchicznym, usankcjonowaną koniecznością dowodzenia tymi ciałami/grupami.
Paradoksalnie spostrzegam, że np. osób będących inwalidami medialna medykalizacja nie dotyczy.

o emancypacji. sequel

Dla mnie, chyba podobnie jak dla Weroniki, najciekawszym, a zarazem najbardziej niepokojącym momentem w tekstach Butler i Foucaulta jest kwestia (braku?) projektu emancypacji. Wskazywane przez wiele osób krytykujących autora "Historii seksualności" odrzucenie takiego projektu wiąże się nie tylko z jego specyficzną wizją "oporu", który "istnieje tam, gdzie jest władza" i "pomimo to, a raczej wskutek tego, nigdy nie znajduje się na zewnątrz władzy", ale i z jego niechęcią do identyfikowania się z jakimkolwiek "my", jakimkolwiek podmiotem emancypacji (czyli z cechą, którą Richard Rorty nazwałby brakiem liberalnej solidarności). Butler, wskazując na niekonsekwencję w jego koncepcji, stała się jeszcze radykalniejsza, jeszcze bardziej Foucaultiańska niż sam Foucault. W związku z tym warto zapytać, czy i ona odrzuca wszelkie projekty emancypacji. Być może na gruncie jej koncepcji realizację takiego projektu umożliwiłaby taktyka "zastrzegania się", nieokreśloność, balansowanie pomiędzy "kategoriami tożsamości jako kategoriami normalizującymi struktury opresji", co Butler zdaje się sugerować w "Imitacji i nieposłuszeństwie płciowym". Z drugiej jednak strony, czy techniki te nie są łudząco podobne do niejako postulowanej przez Foucaulta transgresji, którą Butler w czytanym przez nas fragmencie "Uwikłanych w płeć" określa jako wpisaną w ekonomię władzy, czyli – jak wnioskuję – tak samo podlegającą opresji jak jej brak?

wtorek, 16 listopada 2010

Foucault nie był kobietą ;-)


W tekście Butler bardzo wyraźnie zaakcentowany został konflikt istniejący między  zaproponowaną przez Foucaulta krytyką jednoznaczności/ stałej kategorii płci, a dążeniami emancypacyjnymi feministek. Podług jej obserwacji, Foucault „otwarcie sprzeciwia się modelom opartym na emancypacji bądź wyzwoleniu seksualności” (Butler,188), gdyż te tożsame są z „modelami jurydycznymi” (ibid.), które konstytuują władzę i podziały. Konflikt ten wydaje mi się być bardzo zbliżony do tego, który opisałam w poprzedniej notce o postmodernizmie i feminizmie. Po raz kolejny niejednoznaczność, pewnego rodzaju „rozczłonkowanie” i niewspółmierność , które mają kontestować dyskurs „jedynej i jedynie prawdziwej tożsamości” wydają się również negować to, co kluczowe dla kobiet, feministek - wyzwolenie. Po lekturze tekstu Butler przyszła mi natychmiast do głowy myśl T. Modleski, że, parafrazując, tylko ci, którzy mają poczucie tożsamości mogą bawić się jego brakiem (“only those who have the sense of identity can play at not having it”).  Nie bez znaczenia w tej kwestii jest fakt, że Foucault był mężczyzną i mimo tego, iż usilnie opowiadał się za zniesieniem  „jurydycznej” mocy płci jako konstruktu i siły napędowej dyskursu władzy, to jego perspektywa, przynajmniej według mnie, jest perspektywą ze wszech miar męską i, w rezultacie, po prostu stronniczą. 
asia walczak

o płci

  Mnie zainteresowały uwagi Foulcault na temat płci inspirowane opisem przypadku Herculine Barbin i lekturą jej/jego pamiętników. Pozwala zauważać, że płeć jest konstruktem biologiczno-prawno-kulturowo-społecznym, który określa budowę anatomiczną (zarówno wewnętrzną, jak zewnętrzną) człowieka, zachowania, sposób reagowania, kierunek popędu seksualnego, sposób doświadczania przyjemności cielesnej, dążenia, pełnione role społeczne, zakładając, że jedne z tych określenień wynikają z drugich i mogą istnieć tylko w dwóch możliwych zbiorach: męskim lub kobiecym. Herculine nie może należeć do żadnego zbioru już choćby dlatego, że nie można zakwalifikować jej narzadów płciowych ani jako męskie, ani kobiece, co wprowadza w kolejny rozdział w ,,Uwikłanych w płeć"-,,Kończące nienaukowe postscriptum".  Judith Butler przywołuje nierozstrzygniętą medyczną dyskusję na temat spsobów determinacji płci biologicznej: nie ma wciąż odpowiedzi na pytanie co uruchamia kaskadę zdarzeń prowadzącą do ukształtowania ciała jako męskie lub kobiece, czy istnieje jeden taki czynnik, który pozwoliłby określić płeć biologiczną. Może więc nie tylko płeć społeczno-kulturowa, lecz także płeć biologiczna jest konstruktem? Może warto odejść od asocjacji różnych cech człowieka z przekonaniem, że jednej musi niezbędnie towarzyszyć szereg innych, by osoba mogła być nazwana kobietą lub mężczyzną?

Wahanie Foucault


Judith Butler w "Uwikłanych w płeć" przedstawia sprzeczność w teoriach Foucaulta. Prezentuje jego pogląd z  pierwszego tomu "Historii seksualności" stanowiący, że być określonej płci, znaczy podlegać określonym regulacjom wladzy, które kształtują między innymi samoświadomość i seksualność jednostki. I odrzucający model emacypacji opierający się na twierdzeniu, że usunięcie płci pociągnęłoby za sobą uwolnienie, wyzwolenie seksualności.
A potem prezentuje jego pogląd ze wstępu do pamiętnika  hermafrodyty Herkuliny. Foucault z jakiegoś powodu zaniecha tam myślenia łączącego seksualność z władzą. I porzuca niechęć do teorii o istnieniu seksualności "przed prawem". Z interpretacji jego słów można wręcz wysnuć wniosek, że nagle staje się on zwolennikiem teorii emancypacji, przeciw której dotychczas oponował.
Tyle wstępu po żołniersku. Teraz do meritum.
Foucault był wybitnym umysłem, człowiekiem niewątpliwie wielkiej dyscypliny wewnętrznej. A jednak. A jednak nawet jemu nie udało się uciec od wewnętrznej sprzeczności, ukazującej jak bardzo człowiek jest "uwikłany". W swoje przekonania, uczucia, pewno też obawy, w opinie innych a w końcu w czas i miejsce swojego życia. Nad interpretacją tej sprzeczności zastanawia się Butler. I wychodzi jej, że może tu chodzić o "zastępcze wyznanie" orientacji seksualnej autora. A może po prostu chodzi o to, że wszystko jest względne, nawet konsekwencja i sam Michel Foucault chciał przez chwilę pobyć kimś innym? Ciekawe.

sroka

na marginesie lektur

Przejeżdżałam wczoraj obok Politechniki, a tam światło na fasadzie i migają napisy ogłaszające wybory Miss i Mistera 2010 roku.  Ciekawa byłam według jakiego klucza oceniani są kandydaci na najatrakcyjniejszych studentów, zajrzałam więc na stronę z ich wypowiedziami (http://www.polibuda.info/art14191). Najciekawsze w kotekście heteronormatywnego dyskursu władzy były odpowiedzi na pytanie o radę dla płci przeciwnej.  Panowie radzili Paniom:  "zawsze się uśmiechaj jak na mnie patrzysz", "głowa do góry, cycki do przodu", "bądźcie urzekające, nie zabijajcie w sobie kobiecości - tego, co w Was najbardziej uwielbiamy !!!", "zawsze należy pamiętać, że trzeba się szanować",  "słuchajcie naszych porad i uwierzcie w siebie", "nie wystarczy tylko siedzieć i pachnieć, żeby na ciebie jakiś mężczyzna zwrócił uwagę, to już nie średniowiecze". Panie radziły Panom: "Używajcie jak najczęściej wody kolońskiej, niejednej kobiecie (w tym mi) miękną nogi, jak poczuje ładny zapach", "nie noście skarpetek do sandałów", "zawsze opuszczaj po sobie deskę", "mężczyźni powinni dokładnie słuchać tego, co się do nich mówi", "nie zajadajcie się czosnkiem, ani cebulą przed spotkaniem z dziewczyną...".
W męskich wypowiedziach pojawia się strategia "histeryzacji ciała kobiety", zostaje ono zawłaszczone, przypisane do relacji seksualności - ma uwodzić, być kobiece, ale kobiety mają się też szanować, czyli trzymać w ryzach przyzwoitości swoją kobiecość.  Same kobiety są ustawiane w relacji podległości, . Najlepiej, żeby zdały się na osąd męskiego oka i dzięki temu uwierzyły w siebie.  Pośród tych głosów tylko jeden radził kobietom by zamiast bierności i atrakcyjności poszukały jakiejś innej wartości dla siebie. 
W wypowiedziach kandydatek nie następuje seksualizacja męskiej cielesności, odnoszą się do niej wyłącznie poprzez kontekst kultury - przypominają o kwestiach higieny czy estetycznych. Tylko jedna nieznacznie odniosła się do sfery popędu (wzmianka o uginających się nogach), ale w kontekście ładnego zapachu.  
Mężczyźni ustawili się intuicyjnie w pozycji ustanawiających prawa, decydują o tym jaka powinna być kobieta, by interesowała ich do celów prokreacyjnych.  Samo sformułowanie pytania - rada dla płci przeciwnej, a nie dla innych w ogóle - wpisuje dla mnie całą tę autoprezentację kandydatów, jak i same wybory, w ramy Foucaultowskiej "socjalizacji zachowań prokreacyjnych". Heteronormatyność jest tu ustawieniem domyślnym.  Brakuje mi tylko by na końcu  Miss i Mister zatańczyli w finałowym tańcu, imitując rytuały weselne.


natura, hormony czy kultura?

Butler w „Uwikłani w płeć” nakłania nas do zupełnie innego spojrzenia na otaczający nas świat. Zaczynamy zastanawiać się nad sensownością mówienia o zdecydowanym podziale na dwie płcie. A kto powiedział, że są dwie a nie trzy czy cztery płcie? Pamiętając o poziomach hormonów organizmie, które determinują zachowania i skłonności gdzie powinniśmy ustalać granice, w których mówimy o danej płci? Co oznaczają kategorie „kobieta” i „mężczyzna”? A jeśli przyjmiemy również różne kategorie dotyczące płci w różnych kulturach? Kobiety symbolicznie kojarzone są z naturą, a mężczyźni z kulturą. Kobiety ze względu na funkcje reprodukcyjne spełniają się jako te dające życie. Natura tak je skonstruowała, że wkładają wiele energii w wychowywanie potomstwa. Tak silne zaangażowanie w reprodukcję stawia kobiety bliżej natury i odseparowuje je od życia  społecznego. Obie płcie działają na zasadzie asymetrii mężczyzn kojarzymy z czymś silnym,  a kobiety z czymś słabym, z naturą. Zapominamy, ze takie myślenie nie jest właściwe biologii lecz ustalonym i utrwalonym przez wieki schematom. Kulturowym schematom na temat tożsamość płci. Dziewczynki i chłopcy są inaczej ubierani i inaczej traktowani. Dajemy im inne zabawki, oczekujemy od nich innych zachowań i mamy wobec nich inne wymagania. Przez okres dzieciństwa oczekiwania dotyczące płci są wzmacniane przez różnicowanie i grupowanie dzieci ze względu na płeć w przedszkolu, szkole (inne zajęcia techniczne, wf). Wyobrażamy sobie, że rolą kobiety jest rodzić i wychowywać dziecko. A jednak rola matki różnych epokach wyglądała różnie. W W. Brytanii do końca XVIII wieku obowiązki matki przejmowała niańka. Rola biologicznej matki ograniczała się do urodzenia, późniejsze czynności przejmowały niańki. Matka nie była nawet obecna fizycznie, a więc role i funkcje przypisywane współcześnie kobietom nie były spełniane. To jak kobiety są postrzegane w społeczeństwach uwarunkowane jest kulturowo. H. L. Moore w  „Płeć kulturowa i status” opisuje życie ludów uznawanych powszechnie za „pierwotne”, Kaulongowie – plemię z Nowej Brytanii.” Małżeństwa” są zawierane w celu reprodukcyjnym, ale mimo tego stosunki seksualne traktowane są przez mężczyzn za „zwierzęce”. W przeciwieństwie do zachodu, Kaulongowianki są dominującą stroną podczas zalotów, a w dzieciństwie zachęcane są do agresywnych zachowań wobec mężczyzn. Sytuacja i role kobiet w tym plemieniu zostają odwrócone w stosunku do tych, które obserwujemy na zachodzie. Widzimy wiec, że w odróżnieniu od obowiązujących norm, również zachowania płci ulegają zmianom bez względu na poziom hormonów w ich organizmach.

gdzie emancypacja? (bardzo luzne rozwazania;))


Jak przekonują badacze queer (bazując właśnie na Foucaulcie i Butler), u podłoża nowoczesnego porządku społecznego leży zinstytucjonalizowana norma heteroseksualności, kluczowa dla jego prawidłowej reprodukcji. Zakłada się więc, że istnieje logiczna ciągłość pomiędzy płcią biologiczną, płcią kulturową i seksualnością.  Seksualność, tak jak i płeć, powinna więc być konceptualizowana jako konstrukt społeczny, usilnie naturalizowany przez dyskurs medyczno-prawny (co zresztą doskonale widać na przykładzie Herkuliny). Seksualność jest zmienna geograficznie i historycznie i  - jakkolwiek naturalna by się wydawała – jest zawsze odbiciem relacji społecznych (w tym oczywiście relacji wiedzy-władzy).  Złudzenie naturalności jest potrzebne, aby powstrzymać nas przed przekraczaniem wyznaczonych granic i zarazem zmusić do reprodukowania porządku społecznego.  Dla Foucaulta nie ma bowiem seksualności (i płci – choć o tym chyba nie pisał:)) poza prawem. Podmiot z jego płcią i seksualnością sam jest wytworem relacji władzy. Nie można tu jednak myśleć o władzy jako narzucanym zakazie; władza jest bowiem wszędzie, a my sami ją ucieleśniamy. Nasze ciała, poddane odpowiedniej dyscyplinie (jak np. typowo kobiece stroje, uniemożliwiające swobodne ruchy), skutecznie odtwarzają społeczne granice między męskością i kobiecością, hetero-i homoseksualnością. Co gorsza, jak przekonuje nas Butler w rozdziale o Herkulinie, transgresja też jest wpisana w ekonomię władzy, która potrafi „wytwarzać takie rewolty, które poniosą porażkę”. Jeśli opór jest częścią władzy, to gdzie wobec tego upatrywać można u Foucaulta szans na emancypację?  Czy dla Foucaulta postulowane przez Butler parodiowanie ideałów płciowych nie byłoby właśnie li i tylko oporem wpisanym we władzę? (odpowiedź - mam nadzieję – na najbliższych zajęciach;))