czwartek, 18 listopada 2010

XXY - Sąsiedztwo

Fantastyczne zestawienie tekstów. Teoretyzowanie Foucaulta na temat władzy i jej tendencji do ujarzmiania seksualności, do tłamszenia popędu (czy raczej spychania go do sfery błędu, grzechu – w myśl zdrowia, prokreacji oraz przesunięcia energii z nieużytecznej rozkoszy na obowiązkową pracę) i jakże wyborny, wyrazisty wybrany przez Butler przykład Herkuliny Barbin, hermafrodyty, której/którego poszukiwania własnej tożsamości seksualnej zostały stłamszone w zarodku przez szufladkowanie jej/jego płci zgodnie z zawężonym, acz ogólnie przyjętym schematem biologicznym, który posługuje się drastycznymi metodami, by to co odmienne naprawić, bądź unicestwić. To odgórne ograniczenie, które obsesyjną myśl o cielesnej inności (myślenie o sobie w kategoriach freaka, czy wynaturzenia) przemieniło w obsesję zaspakajania popędu, niewątpliwie nie pozwoliłoby zaliczyć Herkuliny Barbin do żadnej innej spośród Foucaultowskich kategorii urządzenia wiedzy i władzy, jak tylko do „psychiatryzacji przyjemności perwersyjnych”, a w niej do zadającej ostateczny cios „specyfikacji zboczeńców”, co jeszcze bardziej unaocznia problem ucisku władzy wobec seksualności.

Moje odczucia chciałabym zilustrować animacją „XXY – Sąsiedztwo”, którą w roku 2008 wykonałam wraz z wrocławskim artystą P. Modzelewskim – do obejrzenia pod adresem:

http://www.youtube.com/watch?v=ZvKN9xft7Y4

środa, 17 listopada 2010

Dwa luźne tropy...nie mniej nie więcej

Ciekawe w tekstach Foucaulta i Butler wydaje mi się przekonanie o kreowaniu przez władzę kolejnych podmiotów, które następnie sobie podporządkowuje i je reguluje w odpowiadający jej sposób m.in konieczność "zatroszczenia się" o seksualność i prokreację ludu, a tym samym ustanowienie go "formalnym podmiotem" wobec wcześniejszego podmiotu burżuazji. Z tej perspektywy można rozpatrzyć dzisiejszą bitwę o in vitro, wczorajszą walkę o zaostrzeniu prawa aborcyjnego, a właściwie antyaborcyjnego. Ustanowiono podmiot zarodek, a wszystko po to, żeby rozmnożyć europejczyków/Polaków w Europie w opozycji do multikulturowości i napływów obcych i tradycji chrześcijańskiej. In vitro też stanowi pewien bat społeczny, który nakazuje w sposób naturalny, czyli w dość młodym i zdrowym wieku się rozmnażać, żeby nie stanąć wobec problemu bezpotomności. A wszystko z myślą o naszych kobiecych niższych emeryturach...

W tekstach Foucaulta i Butler istotne wydaje mi się postrzeganie władzy z heteronormatywnej pozycji, w której płeć i jej rola jest w znacznej mierze ukonstytuowana i przynależna konieczności prokreacji i konieczności określenia się. Każda zaburzająca prawidłowość inność albo musi zostać oswojona, albo musi zniknąć. Z drugie strony czy nie jest tak, iż każdy inny podkreśla i gwarantuje "swojskość" czy wyszukiwanie innych nie jest również strategią władzy i podporządkowania prawidłowością?
...
Czy mogę jutro napisać od nowa...

asia synowie

Medykalizacja emerytów

W kontekście dyscyplinowania i regulowania ciał, chciałabym zwrócić uwagę na kwestię współczesnej medykalizacji pewnych grup społecznych. Od dłuższego czasu intensywnie i z dużą uwagą przyglądam się reklamom różnego rodzaju medykamentów. W znacznej mierze medykalizacja ciała, która jest obejmowaniem władzy nad nim, dotyczy ciał: kobiet nie tylko w ciąży (to one cierpią na depresję, ból głowy itp.), dzieci (których siły dodatkowo trzeba stymulować przez podawanie witamin) i starców. Mężczyźni rzadko są chorzy, nie potrzebują znacznej medykalizacji, a jedyną chorobą, na jaką mogą zapaść okazuje się być impotencja i/lub prostata. Dwie pierwsze wydzielone przeze mnie grupy można wpisać w układ Foucaulta - kobiety rozhisteryzowane i dzieci nadmiernie pobudzone. Współcześnie znacznej medykalizacji zaczęło podlegać również ciało staruszków. Wszelkie syropki, proszki, maści mają pozwolić im czuć się, jak za młodu, a więc mieć ciało produktywne, funkcjonujące w powszechnej ekonomice. Wydaje mi się, że zwrócenie się w stronę starców jest próbą wpisania ich w swoisty rynek pracy. Jednocześnie medykalizacja ciał kobiety, dziecka, starców zwrócona jest w stronę tych grup, które należy "chronić". Owa "ochrona" podkreśla niższy status tych grup i pokazuje ich podległość. Zatem system ekonomiki ciała łączy się z systemem hierarchicznym, usankcjonowaną koniecznością dowodzenia tymi ciałami/grupami.
Paradoksalnie spostrzegam, że np. osób będących inwalidami medialna medykalizacja nie dotyczy.

o emancypacji. sequel

Dla mnie, chyba podobnie jak dla Weroniki, najciekawszym, a zarazem najbardziej niepokojącym momentem w tekstach Butler i Foucaulta jest kwestia (braku?) projektu emancypacji. Wskazywane przez wiele osób krytykujących autora "Historii seksualności" odrzucenie takiego projektu wiąże się nie tylko z jego specyficzną wizją "oporu", który "istnieje tam, gdzie jest władza" i "pomimo to, a raczej wskutek tego, nigdy nie znajduje się na zewnątrz władzy", ale i z jego niechęcią do identyfikowania się z jakimkolwiek "my", jakimkolwiek podmiotem emancypacji (czyli z cechą, którą Richard Rorty nazwałby brakiem liberalnej solidarności). Butler, wskazując na niekonsekwencję w jego koncepcji, stała się jeszcze radykalniejsza, jeszcze bardziej Foucaultiańska niż sam Foucault. W związku z tym warto zapytać, czy i ona odrzuca wszelkie projekty emancypacji. Być może na gruncie jej koncepcji realizację takiego projektu umożliwiłaby taktyka "zastrzegania się", nieokreśloność, balansowanie pomiędzy "kategoriami tożsamości jako kategoriami normalizującymi struktury opresji", co Butler zdaje się sugerować w "Imitacji i nieposłuszeństwie płciowym". Z drugiej jednak strony, czy techniki te nie są łudząco podobne do niejako postulowanej przez Foucaulta transgresji, którą Butler w czytanym przez nas fragmencie "Uwikłanych w płeć" określa jako wpisaną w ekonomię władzy, czyli – jak wnioskuję – tak samo podlegającą opresji jak jej brak?

wtorek, 16 listopada 2010

Foucault nie był kobietą ;-)


W tekście Butler bardzo wyraźnie zaakcentowany został konflikt istniejący między  zaproponowaną przez Foucaulta krytyką jednoznaczności/ stałej kategorii płci, a dążeniami emancypacyjnymi feministek. Podług jej obserwacji, Foucault „otwarcie sprzeciwia się modelom opartym na emancypacji bądź wyzwoleniu seksualności” (Butler,188), gdyż te tożsame są z „modelami jurydycznymi” (ibid.), które konstytuują władzę i podziały. Konflikt ten wydaje mi się być bardzo zbliżony do tego, który opisałam w poprzedniej notce o postmodernizmie i feminizmie. Po raz kolejny niejednoznaczność, pewnego rodzaju „rozczłonkowanie” i niewspółmierność , które mają kontestować dyskurs „jedynej i jedynie prawdziwej tożsamości” wydają się również negować to, co kluczowe dla kobiet, feministek - wyzwolenie. Po lekturze tekstu Butler przyszła mi natychmiast do głowy myśl T. Modleski, że, parafrazując, tylko ci, którzy mają poczucie tożsamości mogą bawić się jego brakiem (“only those who have the sense of identity can play at not having it”).  Nie bez znaczenia w tej kwestii jest fakt, że Foucault był mężczyzną i mimo tego, iż usilnie opowiadał się za zniesieniem  „jurydycznej” mocy płci jako konstruktu i siły napędowej dyskursu władzy, to jego perspektywa, przynajmniej według mnie, jest perspektywą ze wszech miar męską i, w rezultacie, po prostu stronniczą. 
asia walczak

o płci

  Mnie zainteresowały uwagi Foulcault na temat płci inspirowane opisem przypadku Herculine Barbin i lekturą jej/jego pamiętników. Pozwala zauważać, że płeć jest konstruktem biologiczno-prawno-kulturowo-społecznym, który określa budowę anatomiczną (zarówno wewnętrzną, jak zewnętrzną) człowieka, zachowania, sposób reagowania, kierunek popędu seksualnego, sposób doświadczania przyjemności cielesnej, dążenia, pełnione role społeczne, zakładając, że jedne z tych określenień wynikają z drugich i mogą istnieć tylko w dwóch możliwych zbiorach: męskim lub kobiecym. Herculine nie może należeć do żadnego zbioru już choćby dlatego, że nie można zakwalifikować jej narzadów płciowych ani jako męskie, ani kobiece, co wprowadza w kolejny rozdział w ,,Uwikłanych w płeć"-,,Kończące nienaukowe postscriptum".  Judith Butler przywołuje nierozstrzygniętą medyczną dyskusję na temat spsobów determinacji płci biologicznej: nie ma wciąż odpowiedzi na pytanie co uruchamia kaskadę zdarzeń prowadzącą do ukształtowania ciała jako męskie lub kobiece, czy istnieje jeden taki czynnik, który pozwoliłby określić płeć biologiczną. Może więc nie tylko płeć społeczno-kulturowa, lecz także płeć biologiczna jest konstruktem? Może warto odejść od asocjacji różnych cech człowieka z przekonaniem, że jednej musi niezbędnie towarzyszyć szereg innych, by osoba mogła być nazwana kobietą lub mężczyzną?

Wahanie Foucault


Judith Butler w "Uwikłanych w płeć" przedstawia sprzeczność w teoriach Foucaulta. Prezentuje jego pogląd z  pierwszego tomu "Historii seksualności" stanowiący, że być określonej płci, znaczy podlegać określonym regulacjom wladzy, które kształtują między innymi samoświadomość i seksualność jednostki. I odrzucający model emacypacji opierający się na twierdzeniu, że usunięcie płci pociągnęłoby za sobą uwolnienie, wyzwolenie seksualności.
A potem prezentuje jego pogląd ze wstępu do pamiętnika  hermafrodyty Herkuliny. Foucault z jakiegoś powodu zaniecha tam myślenia łączącego seksualność z władzą. I porzuca niechęć do teorii o istnieniu seksualności "przed prawem". Z interpretacji jego słów można wręcz wysnuć wniosek, że nagle staje się on zwolennikiem teorii emancypacji, przeciw której dotychczas oponował.
Tyle wstępu po żołniersku. Teraz do meritum.
Foucault był wybitnym umysłem, człowiekiem niewątpliwie wielkiej dyscypliny wewnętrznej. A jednak. A jednak nawet jemu nie udało się uciec od wewnętrznej sprzeczności, ukazującej jak bardzo człowiek jest "uwikłany". W swoje przekonania, uczucia, pewno też obawy, w opinie innych a w końcu w czas i miejsce swojego życia. Nad interpretacją tej sprzeczności zastanawia się Butler. I wychodzi jej, że może tu chodzić o "zastępcze wyznanie" orientacji seksualnej autora. A może po prostu chodzi o to, że wszystko jest względne, nawet konsekwencja i sam Michel Foucault chciał przez chwilę pobyć kimś innym? Ciekawe.

sroka

na marginesie lektur

Przejeżdżałam wczoraj obok Politechniki, a tam światło na fasadzie i migają napisy ogłaszające wybory Miss i Mistera 2010 roku.  Ciekawa byłam według jakiego klucza oceniani są kandydaci na najatrakcyjniejszych studentów, zajrzałam więc na stronę z ich wypowiedziami (http://www.polibuda.info/art14191). Najciekawsze w kotekście heteronormatywnego dyskursu władzy były odpowiedzi na pytanie o radę dla płci przeciwnej.  Panowie radzili Paniom:  "zawsze się uśmiechaj jak na mnie patrzysz", "głowa do góry, cycki do przodu", "bądźcie urzekające, nie zabijajcie w sobie kobiecości - tego, co w Was najbardziej uwielbiamy !!!", "zawsze należy pamiętać, że trzeba się szanować",  "słuchajcie naszych porad i uwierzcie w siebie", "nie wystarczy tylko siedzieć i pachnieć, żeby na ciebie jakiś mężczyzna zwrócił uwagę, to już nie średniowiecze". Panie radziły Panom: "Używajcie jak najczęściej wody kolońskiej, niejednej kobiecie (w tym mi) miękną nogi, jak poczuje ładny zapach", "nie noście skarpetek do sandałów", "zawsze opuszczaj po sobie deskę", "mężczyźni powinni dokładnie słuchać tego, co się do nich mówi", "nie zajadajcie się czosnkiem, ani cebulą przed spotkaniem z dziewczyną...".
W męskich wypowiedziach pojawia się strategia "histeryzacji ciała kobiety", zostaje ono zawłaszczone, przypisane do relacji seksualności - ma uwodzić, być kobiece, ale kobiety mają się też szanować, czyli trzymać w ryzach przyzwoitości swoją kobiecość.  Same kobiety są ustawiane w relacji podległości, . Najlepiej, żeby zdały się na osąd męskiego oka i dzięki temu uwierzyły w siebie.  Pośród tych głosów tylko jeden radził kobietom by zamiast bierności i atrakcyjności poszukały jakiejś innej wartości dla siebie. 
W wypowiedziach kandydatek nie następuje seksualizacja męskiej cielesności, odnoszą się do niej wyłącznie poprzez kontekst kultury - przypominają o kwestiach higieny czy estetycznych. Tylko jedna nieznacznie odniosła się do sfery popędu (wzmianka o uginających się nogach), ale w kontekście ładnego zapachu.  
Mężczyźni ustawili się intuicyjnie w pozycji ustanawiających prawa, decydują o tym jaka powinna być kobieta, by interesowała ich do celów prokreacyjnych.  Samo sformułowanie pytania - rada dla płci przeciwnej, a nie dla innych w ogóle - wpisuje dla mnie całą tę autoprezentację kandydatów, jak i same wybory, w ramy Foucaultowskiej "socjalizacji zachowań prokreacyjnych". Heteronormatyność jest tu ustawieniem domyślnym.  Brakuje mi tylko by na końcu  Miss i Mister zatańczyli w finałowym tańcu, imitując rytuały weselne.


natura, hormony czy kultura?

Butler w „Uwikłani w płeć” nakłania nas do zupełnie innego spojrzenia na otaczający nas świat. Zaczynamy zastanawiać się nad sensownością mówienia o zdecydowanym podziale na dwie płcie. A kto powiedział, że są dwie a nie trzy czy cztery płcie? Pamiętając o poziomach hormonów organizmie, które determinują zachowania i skłonności gdzie powinniśmy ustalać granice, w których mówimy o danej płci? Co oznaczają kategorie „kobieta” i „mężczyzna”? A jeśli przyjmiemy również różne kategorie dotyczące płci w różnych kulturach? Kobiety symbolicznie kojarzone są z naturą, a mężczyźni z kulturą. Kobiety ze względu na funkcje reprodukcyjne spełniają się jako te dające życie. Natura tak je skonstruowała, że wkładają wiele energii w wychowywanie potomstwa. Tak silne zaangażowanie w reprodukcję stawia kobiety bliżej natury i odseparowuje je od życia  społecznego. Obie płcie działają na zasadzie asymetrii mężczyzn kojarzymy z czymś silnym,  a kobiety z czymś słabym, z naturą. Zapominamy, ze takie myślenie nie jest właściwe biologii lecz ustalonym i utrwalonym przez wieki schematom. Kulturowym schematom na temat tożsamość płci. Dziewczynki i chłopcy są inaczej ubierani i inaczej traktowani. Dajemy im inne zabawki, oczekujemy od nich innych zachowań i mamy wobec nich inne wymagania. Przez okres dzieciństwa oczekiwania dotyczące płci są wzmacniane przez różnicowanie i grupowanie dzieci ze względu na płeć w przedszkolu, szkole (inne zajęcia techniczne, wf). Wyobrażamy sobie, że rolą kobiety jest rodzić i wychowywać dziecko. A jednak rola matki różnych epokach wyglądała różnie. W W. Brytanii do końca XVIII wieku obowiązki matki przejmowała niańka. Rola biologicznej matki ograniczała się do urodzenia, późniejsze czynności przejmowały niańki. Matka nie była nawet obecna fizycznie, a więc role i funkcje przypisywane współcześnie kobietom nie były spełniane. To jak kobiety są postrzegane w społeczeństwach uwarunkowane jest kulturowo. H. L. Moore w  „Płeć kulturowa i status” opisuje życie ludów uznawanych powszechnie za „pierwotne”, Kaulongowie – plemię z Nowej Brytanii.” Małżeństwa” są zawierane w celu reprodukcyjnym, ale mimo tego stosunki seksualne traktowane są przez mężczyzn za „zwierzęce”. W przeciwieństwie do zachodu, Kaulongowianki są dominującą stroną podczas zalotów, a w dzieciństwie zachęcane są do agresywnych zachowań wobec mężczyzn. Sytuacja i role kobiet w tym plemieniu zostają odwrócone w stosunku do tych, które obserwujemy na zachodzie. Widzimy wiec, że w odróżnieniu od obowiązujących norm, również zachowania płci ulegają zmianom bez względu na poziom hormonów w ich organizmach.

gdzie emancypacja? (bardzo luzne rozwazania;))


Jak przekonują badacze queer (bazując właśnie na Foucaulcie i Butler), u podłoża nowoczesnego porządku społecznego leży zinstytucjonalizowana norma heteroseksualności, kluczowa dla jego prawidłowej reprodukcji. Zakłada się więc, że istnieje logiczna ciągłość pomiędzy płcią biologiczną, płcią kulturową i seksualnością.  Seksualność, tak jak i płeć, powinna więc być konceptualizowana jako konstrukt społeczny, usilnie naturalizowany przez dyskurs medyczno-prawny (co zresztą doskonale widać na przykładzie Herkuliny). Seksualność jest zmienna geograficznie i historycznie i  - jakkolwiek naturalna by się wydawała – jest zawsze odbiciem relacji społecznych (w tym oczywiście relacji wiedzy-władzy).  Złudzenie naturalności jest potrzebne, aby powstrzymać nas przed przekraczaniem wyznaczonych granic i zarazem zmusić do reprodukowania porządku społecznego.  Dla Foucaulta nie ma bowiem seksualności (i płci – choć o tym chyba nie pisał:)) poza prawem. Podmiot z jego płcią i seksualnością sam jest wytworem relacji władzy. Nie można tu jednak myśleć o władzy jako narzucanym zakazie; władza jest bowiem wszędzie, a my sami ją ucieleśniamy. Nasze ciała, poddane odpowiedniej dyscyplinie (jak np. typowo kobiece stroje, uniemożliwiające swobodne ruchy), skutecznie odtwarzają społeczne granice między męskością i kobiecością, hetero-i homoseksualnością. Co gorsza, jak przekonuje nas Butler w rozdziale o Herkulinie, transgresja też jest wpisana w ekonomię władzy, która potrafi „wytwarzać takie rewolty, które poniosą porażkę”. Jeśli opór jest częścią władzy, to gdzie wobec tego upatrywać można u Foucaulta szans na emancypację?  Czy dla Foucaulta postulowane przez Butler parodiowanie ideałów płciowych nie byłoby właśnie li i tylko oporem wpisanym we władzę? (odpowiedź - mam nadzieję – na najbliższych zajęciach;))
A mnie podczas czytania Foucaulta i Butler skojarzyły się dwie inne rzeczy, które jakiś czas temu czytałam - a to m.in. w kontekście historii Herkuliny oraz przewijającego się tematu eugeniki.

Rozważania nad wolną, nieograniczoną, niepodporządkowaną niczemu seksualnością przywiodły mi na myśl poglądy Sh. Firestone, która w swoich dywagacjach na temat owej wolności seksualnej przedstawia taki poglad, że wraz z upadkiem rodziny biologicznej przestaną istnieć zakazy dotyczące kazirodztwa, a ludzkość powróci do swego naturalnego 'polimorficznego wyuzdania' i raz jeszcze zachwyci sie wszelkimi rodzajami zachowan seksualnych – już własnie bez jakichkolwiek ograniczen. Ludzie zaczną odkrywać erotyczną przyjemność seksu analnego i oralnego, wejda w seksualne relacje z przedstawicielami plci wlasnej i wtedy dopiero, zdaniem Firestone, staną się naprawdę wolni. Skutkiem tego, ze kobiety i mężczyzni uwolnią sie od swoich biologicznych rol zwiazanych z plcia kulturowych na poziomie biologicznym, a przez co beda mieszac w sobie kobiece i meskie cechy w takich zestawach, w jakich im sie podoba, przeksztalcą się w osoby androginiczne, ba, cala kultura stanie sie androginiczna – czyli taka, jaką chciałaby ją widziec Firestone.

A druga rzecz to owa eugenika. Wiązę się  to jednoczesnie z naszymi innymi zajeciami, z p. Uminska-Keff, która mówiła, żeby nie doszukiwać się okruchów logiki w nazistowskich teoriach nt. niższości „rasy” żydowskiej nad germanska i wszystkimi innymi rasami. Ależ, ależ, Niemcy udowadniali to „naukowo” – właśnie za pomocą teorii eugenicznych (pewnie wiele z Was o tym słyszało). Niemiecki antropolog, genetyk i eugenik, Eugen Fischer, w 1908 r. prowadził w Namibii badania na dwóch grupach – Burów i Hotentotów - które rzekomo wykazały, że mieszancy są słabsi fizycznie oraz ze są mniej płodni (ciekawe, że odkąd sięgam pamięcią, zawsze słyszałam cos zupełnie przeciwnego). Ten to naukowiec wprowadził w obieg pojecie „bastardyzacji” – czyli degeneracji gatunku na skutek krzyżowania się ras ze sobą. Pozniej pod teorię tę podciągnął żydów, twierdząc, że są oni mieszanką ludzi o białym kolorze skóry, czarnym oraz Arabów (którzy, notabene, należa do rasy białej, ale tego pewnie pan wybitny antropolog nie wiedzial). Ponieważ teoria eugeniczna zakładała, ze należy ograniczyc prokreacje ludzi, którzy mogą przynieść szkode społeczeństwu, czyli np. alkoholikow, ludzi chorych umysłowo, ubogich etc, nalezalo tez ograniczyc prokreacje żydów (na poczatku walka toczyla sie o niemieszanie sie genów zydowskich z aryjskimi), no a pozniej w ogole doprowadzic do znikniecia tej grupy etnicznej z powierzchni ziemi, by nie zaklocala rozwoju silnego narodu germanskiego. I tu zahaczamy o jeszcze jeden przedmiot, J. Ostrowskiej, która powiedziala o tym, ze pierwszymi ofiarami komory gazowej były dzieci ociemniałe – tak, a pierwsza komora znajdowala się na terenie Polski: „Od jesieni 1939 r. pacjenci szpitala Owińsk k. Poznania oraz Oddziału dla Umysłowo Chorych Szpitala Miejskiego w Poznaniu byli systematycznie wywożeni do Fortu VII, w którym zaimprowizowano komorę gazową. Chorzy zamykani byli w bunkrze, którego otwory uszczelniono gliną, do wnętrza bunkra wpuszczany był gaz z butli. W taki sposób wymordowano ponad 1200 chorych ludzi.” (za: M. Gawin, Eugenika – ciemna strona postępu, „Rzeczpospolita” 5.04.2008). Moze dla niektorych z Was (a moze dla wiekszosci) to nic nowego i odkrywczego, ale ja tego do niedawna jeszcze nie wiedzialam i nie moglam uwierzyc w to, co czytam. To tyle moich przemyśleń odnośnie do przeczytanych lektur.

Ewa Górecka

Foucault i Środa, czyli o „patriarchalnym przejęciu mocy reprodukcyjnej kobiet”

Mnie również poruszył tekst Foucaulta. Również myślałam o jego zaskakującej (a może i nie) aktualności.
W pierwszej kolejności moją uwagę przyciągnęła zaprezentowana przez Foucaulta logika cenzury i łańcuch logiczny charakterystyczny dla jej mechanizmów. „(…) zakazanym nie należy mówić, dopóki nie zostanie usunięte z rzeczywistości; nie istniejące nie ma prawa do jakiejkolwiek manifestacji, nawet w porządku słowa oznajmiającego jego nieistnienie; a to, co powinno być przemilczane, wygnane zostaje z rzeczywistości niczym coś w pełni zakazanego.” Czyż nie dzieje się tak w przypadku wszystkich „niewygodnych” tematów związanych z dyskryminacją ze względu na płeć, orientację seksualną czy kolor skóry? Czyż nie znajduje się zaraz „tematów zastępczych”, gdy w mediach pojawi się temat związany z równymi prawami, mobbingiem, molestowaniem, przemocą wobec kobiet, ect.?
Kolejna sprawa to poruszona przez Aleksandrę socjalizacja zachowań prokreacyjnych. Ten sam temat porusza M. Środa (nazwana tak przez naszego ulubionego M. Kolonkę) w książce „Kobiety i władza” (rozdział 4 „O macierzyństwie, tchórzofretkach i kurzych skrzydełkach”).  Zauważa ona za Foucaultem, że kiedyś mężczyźni posiadali władzę nad samym faktem prokreacji – decydowali kto może rodzić, które narodziny są ważne, a które nie. Obecnie my-kobiety mamy możność decyzji, czy chcemy urodzić, natomiast za sprawą medykalizacji  macierzyństwa w ręce mężczyzn przeszedł  cały proces ciąży i rodzenia. M. Środa pisze wręcz o „patriarchalnym przejęciu mocy reprodukcyjnej kobiet” i ubezwłasnowolnieniu kobiet poprzez zmuszanie ich do comiesięcznego stawiania się przed ginekologiem-położnikiem, który lepiej niż kobieta wie, czy jest ona w ciąży, czy nie, kiedy nastąpi oraz jak będzie wyglądał poród. Obecnie to już nie ciężarna kobieta jest obiektem zainteresowania lekarza, ale ciąża sama w sobie. To on dogląda ziarna zasianego przez mężczyznę na arystotelesowskiej kobiecie-glebie.

Michel Foucault, Urządzenie seksualności, Domena


Chciałabym przedstawić kilka swoich refleksji na temat trzech z czterech strategii, które przedstawia Michel Foucault, a które wydały mi się zaskakująco aktualne.
Pierwsza z nich, histeryzacja ciała kobiety, dotyczy zainteresowania kobietą jako obiektem badań i analiz oraz tworzenia norm jakie ciało to powinno spełniać (ciało kobiety jako ciało płodne, każda kobieta jako potencjalna matka). Dziś realizuje się to w dyskusjach na temat macierzyństwa i płodności, tak głośnych w czasie wprowadzania ustaw regulujących zapłodnienie pozaustrojowe. W dyskursie naukowym i politycznym pojawiają się wątki mistyczne, mówi się o godności jaką daje taki sposob poczęcia (obcy nota bene samemu Jezusowi, zgodnie z tym, w co wierzą piewcy godnego poczęcia!).
Druga ze strategii, pedagogizacja seksu dzieci, która odebrała pewnym zachowaniom prawo bytu jako czegoś naturalnego. Efektem są rodzice, którzy zastanawiają się co zrobili nie tak widząc, że w czasie zmieniania pieluszki ich synek ma wzwód, albo przestraszeni faktem, że nowonarodzona dziewczynka ma powiększoną łechtaczkę. Zamiast przyjąć, że pewne rzeczy wynikają z fizjologii – pedagogizuje się je – albo lepiej – mitologizuje. Wszystko to wzbudza niepokój i emocje, chociaż w XXI wieku powinno być już traktowane jako coś zdrowego i bezpiecznego.
Kolejna strategia, socjalizacja zachowań prokreacyjnych, osiąga dziś swoje apogeum. Dziś nie można dzieci po prostu mieć, lub nie mieć. Kobiety wybierające bezdzietność muszą tłumaczyć się z tego oraz używać argumentów typu „sama opłacam swój ZUS”. Kobiety, których wyborem jest pozostanie w domu z dziećmi mówią „moje dzieci będą zarabiały na twoją emeryturę!”. Zgodnie z treścią niedawnego artykułu w Rzeczpospolitej, posiadanie dzieci jest niemalże obowiązkiem patriotycznym, ponieważ nasz system emerytalny załamie się jeśli dzietność nie wzrośnie. Prokreacja stała się sprawą polityczną, cały naród buduje swoją stolicę – każda macica buduje wspólną Polskę.
Reasumując – nie pozwala się człowiekowi po prostu być, czerpać przyjemność ze swojego ciała bez względu na to, czy ma się trzy, czy trzydzieści trzy lata. Nasza seksualność jest mocno podejrzana. Nasze kobiece ciała mają misję do spełnienia, jesli rodzimy dzieci to dlatego, że tak należy, a zachodząc w ciążę musimy pamiętać o wyższych sprawach. Wszystko to sprawia, że trudno być człowiekiem, kobietą, matką - po prostu, bez całej ideologicznej otoczki.  

środa, 3 listopada 2010

kultura alternatywna

Korzystam z możliwości wskazanej przez Karolinę Krasuską na zajęciach i "przyczepiam się" do pojedynczego słowa z tekstu Bożeny Chołuj. Chodzi mianowicie o przymiotnik "alternatywna", użyty w stosunku do "kultury", kultury tzw. kobiecej.

Podzielam wątpliwości autorki, że tworzenie kategorii kobiecości jako bytu zupełnie odrębnego i niezależnego, zamiast pomóc pozycji kobiety w świecie współczesnym, mogło/wciąż może uczynić tę pozycję jeszcze bardziej abstrakcyjną.
 
Jak wskazuje Chołuj, w ramach women's studies żarliwie dążono do
określenia kategorii kobiecości. Do ukłucia definicji. Określenia
zakresu pojęciowego. Przed tym zakresem stawiano nie lada wymagania. Miał być spójny, jednolity i logiczny. Tworzyć swoiste uniwersum, w przestrzeni którego każda kobieta znajdowałaby elementy wspólne samej siebie i stworzonej kategorii. Przy tym jednocześnie definicja winna być wolna od ograniczeń, od skojarzeń na jakie naraża kultura i społeczeństwo.
 
Analizując jakąkolwiek teorię, zawsze staram się ją przełożyć na
prosty język, mniej naukowy, bardziej życiowy. Tym razem odniosłam wrażenie, że women's studies dążyło do popełnienia kategorii kobiecości, która byłaby oderwana, "wolna" od kanonów życia codziennego. Odseparowana od tego co przez lata, stulecia zostało nam narzucone, przez nas przyjęte/przejęte, utracone, zmienione.

Zgodnie z takim założeniem pożądana kategoria kobiecości mieściła się w przestrzeni bardziej pierwotnej, niż kulturowej. Bardziej naturalnej niż cywilizacyjnej. Próbowałam oswoić ten kierunek myślenia poprzez przykłady. Jestem jednak na tyle "utaplana" w naszej kulturze, w warunkach społecznych, w codziennych problemach, że moja wyobraźnia nie potrafi się od nich odciąć, a ciało i umysł reagują na bodźce,które otaczają mnie tu i teraz. Że jednocześnie jestem kobietą i "obiektem" poddawanym ciągłym wpływom i oddziaływaniom. Że nie chce być z boku tych bodźców, wpływów i akcji. Bo kobiecość nie potrzebuje być alternatywna. Ma być normalna, jak przystało na XXI wiek.

karola kuszlewicz

nieco off topic

A ja właśnie o języku miałam refleksję zmotywowaną koncepcjami z naszych tekstów. Renata wspomniała o psychologii ewolucyjnej i całkowitym jej braku w ramach tekstów. Tak się złożyło, że w ostatnim numerze „Przekroju” jest wywiad z prof. Tomaszem Szlendakiem, wspomnianym przez Renatę, o kryzysie tożsamości współczesnego mężczyzny. A ja czytając jego wypowiedzi nie mogłam powstrzymać rosnącej irytacji na stereotypowość przedstawianych tam spostrzeżeń. Bo czy naprawdę z mężczyzny „wyziera od czasu do czasu agresywny i skory do bitki, skonstruowany przez ewolucję samiec”; kobiety mają w głowie listę cech, które ma posiadać kandydat na partnera i „z powodów ewolucyjnie ukształtowanego umysłu nic tej damskiej listy i damskiego nastawienia nie zmieni”; „mężczyźni częściej od kobiet odczuwają tradycyjne czynności opiekuńcze jako upierdliwe”, a kobiety, które odczuwają podobnie wiedzą, „że można żyć z dala od pieluch i że to życie jest fajniejsze”, ale to „mężczyźni z powodów biologicznych  mają mniej cierpliwości do dzieci. To oni przymuszają się z większym bólem”; kobiety po wejściu na rynek pracy „czują się totalnie przemęczone. […] słabiej radzą sobie same ze sobą. Są przecież poddane presji, która jest obca ich sposobowi funkcjonowania w środowisku społecznym. W efekcie coraz więcej palą, piją i klną”. Nie znam się na psychologii ewolucyjnej, ale te wypowiedzi zabrzmiały w moich uszach jak najczystszy język władzy broniący patriarchalnego porządku, piętnujący zachowania kobiet, które działają wbrew swojej naturze i przypominający o ich podstawowej roli – twórczyń rodziny.

wtorek, 2 listopada 2010

Swój post pragnę odnieść zarówno do przeczytanych tekstów, jak i do komentarzy.
Niektóre z Was zwróciły uwagę na tematy, które szczególnie mnie zainteresowały: kobiecość i język. Bodajże Asia, napisała o braku krytyki gender w tekście B. Chołuj, którego autorka postu dokonuje za Rosi Braidotti. Według tego poglądu, gender stawia pod znakiem zapytania kwestie kobiet. Jednak należy pamiętać, że zakładając, że podmiot jest zawsze "trouble", rozczłonkowany, migotliwy, wciąż stający się, trudno mówić o możliwości "twardego" podziału na jakiekolwiek grupy społeczne. To ciągłe występowanie różnic i zmienianie się, redukuje według mnie kwestię różnicy "płciowej", która byłaby znacząca i systematyzująca. Taki podmiot, podlegający procesowi kształtowania, przestaje być podmiotem "męskim" lub "żeńskim", zanika więc jednolita tożsamość, o której można mówić i za którą można się wypowiadać. Moment zaniknięcia różnicy "płciowej", zanegowania jej, a zarazem afirmacji, wydaje mi się być sytuacją, gdy podmiot staje się pewnym androgyne, "człowiekiem". Różnica różni, ale jednocześnie ujednolica. Takie postrzeganie podmiotowości jest jednak pewnym stanem idealnym. Wygenerowanym na drodze wielu przemian, m.in. mentalności. Jako pewna utopia każe mi postawić jedno z ważniejszych pytań: kto może mówić o kwestii kobiet i jak? Generujące się wzajemnie różnice podkreślają brak uniwersalnego podmiotu, jakim jest "kobieta" i uwrażliwiają na krzywdzący dla wielu feministek fakt, że zazwyczaj wypowiadają się one z pozycji uprzywilejowanej. Stąd m.in. może wynikać niechęć wielu kobiet do ruchu. Uniwersalna kobieta okazuje się zjadać tę rzeczywistą. W tej sytuacji łatwo zapomnieć, kto ma być również reprezentowany przez ruch, a wiele kwestii istotnych pominiętych. W tym stanie postrzegam zastanowienie się nad "gender" i kwestią "kobiecą" jako istotną, bo pozwalającą dostrzec obszary niebezpieczne i grząskie. Akademickość ujawnia również "lingwistyczny" problem kultury, który jest dla mnie podstawą do poczynienia rzetelnych i trwałych zmian. Ponieważ język tworzy świat i relacje w nim, należy go "oczyścić" bądź zneutralizować przez odkrycie jego uwikłania w "nas" (oczywiście nie postrzegam tych dróg jako całkowicie pewnych). A więc grać nim jak J. Butler. Na ile problematyczny (trouble) okazuje się język, mogłam doświadczyć pisząc ten post. Próbując się wyjęzyczyć, wikłałam się w hasła, które są opresyjne i nie oddają tego, co myślę, a Wasza interpretacja nada im z pewnością kolejne sensy. Pozostaje mi tylko napisać za Słowackim, że chciałabym, aby "język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa". Tylko czy jest to możliwe i jak to uczynić, działając w świecie o samych nadbudowach.      

lekcja pokory

Wybaczcie proszę niewprawność blogową i niechęć do uspołeczniania się w sieci

tytuł zaczerpnięty z tekstu sroki - utrafiła w sedno moich odczuć.

Teks pani Bożeny Chołuj jest dla mnie swoistym genesis, punktem wyjścia do rozważań, porządkującym z lekko historycznej perspektywy rozwój feminizmu skupionego na sex/gender;próbą przystępnego zaproponowania różnic w rozumieniu ich istoty między tymi pojęciami. Ta propozycja w tekście pani Ewy Hyży znalazła nader intensywne uszczegółowienie w czysto akademickim stylu analizy dyskursu genderowego. Analiza ta pozwala na zrozumienie trudności , przed jakimi staje tłumacz, który bierze na siebie odpowiedzialność nie tyle za bierne oddworzenie myśli autora, co za aktywne tworzenie przekazu sensu, ducha myśli w kontekście uwikłania w język. O tym jest "Gra w przekład"Karoliny. Odnosząc się do tekstów-podejście do zagadnień gender stawiające pytanie "jak", "po co", "jakie następstwa" (cytując za B.Ch.)wydaje się właściwszym dla potrzeb naszych spotkań, biorąc pod uwagę zwerbalizowaną motywację udziału w zajęciach - oczywiście dla tych z koleżanek, które mają solidne podstawy wiedzy i są w stanie podjąć polemikę (ukłon dla Renaty )z autorkami tekstów niewątpliwie byłoby to zbyt mało.A sobie, pół żartem,pół serio mogę po cichu powiedzieć:"sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało".
Malwina

Od gender do queer i z powrotem: z pamiętnika laika

:-)

z pamiętnika laika


Płeć biologiczna nie jest czymś danym raz na zawsze, myślenie w taki sposób wynika z internalizacji kultury. "Płeć" to coś, co ciągle się tworzy, w co trzeba nauczyć się "grać", by "przesuwać jej reguły", w co jest się beznadziejnie, bo bez wyjścia uwikłanym/ uwikłaną. Przeświadczenie, że jest inaczej, prościej, kobieco i męsko, to mocno "trzymający władzę" dorobek świata tradycyjnego, heteroseksualnego, ściśle rozliczającego z tradycyjnych ról społecznych, uświęconych wielowiekową tradycją. Jawnym ( i najwyraźniej wystarczającym) powodem nie zajmowania się twórczością przedstawicielek połowy ludzkości może być ich tradycyjnie rozumiana płeć, nawet wśród ludzi wykształconych humanistycznie i wyżej. Z grubsza tyle niżej podpisana zdołała przyswoić po pierwszym czytaniu. Szczęśliwie z kolejnym było lepiej.
 Kwestie poruszane we wszystkich trzech tekstach są fascynujące i skomplikowane. Drążą, rzucają co nowe perspektywy, niepokoją złożonością, nowością i głębokością. Niewprawnym mogą przysporzyć problemów, bo niuansują kwestie, które dopiero zaczyna się zgłębiać. Niecierpliwych początkowo mogą zniechęcać, bo wymagają skupienia i spokojnego namysłu, a to zwłaszcza dla chcących wiedzieć wszystko i to od razu, ciężka lekcja pokory.  Warto ją odrobić.

Zabawa w chowanego

Kobieta, kobiecość, kobiece… częstotliwość, z jaką przychodzi się nam spotykać z tymi określeniami w odniesieniu do problematyki genderowej w tekście B. Chołuj (jak również w obrębie tegorocznych sylabusów) jest przytłaczająca na tyle, że w swoim bądź co bądź kobiecym ciele zaczynam się czuć spętana i obezwładniona.

W starożytności istniała pewna niezwykła technika rzeźbiarska – chryzelefantyna – polegająca na „ubieraniu” w szaty wykonane z drogocennych kruszców z grubsza tylko ociosane pod tą bogatą powłoką bezpłciowe ciało. Technika ta, tak silnie dążąca do realizmu zapewniła w rezultacie efekt zgoła karykaturalny. Patrząc przez  pryzmat kostiumu na Gender, który (celowo rodzaj męski, żeby przełamać przytłaczającą kobiecość) jest przecież tworem hermafrodytycznym - jest on surową tkanką, na którą pieczołowicie i przez wieki nakładano filtry i społeczno-kulturowe fatałaszki. W swojej voyerystycznej naturze, odrzucając ów niepotrzebne dessous odkrywamy kłopotliwą prawdę, że jedyną płcią, która ukrywa się w trzewiach naszego androgenicznego przedmiotu analizy będzie feminizm. Nie dajmy się zwariować, oprócz feminizmu istnieją jeszcze dwie płci: Męska i Kobieca.


Ewa Mickiewicz

Tęsknota za małym akademizmem

Zaproponowane zestawienie lektur wydaje mi się ciekawym wprowadzeniem do studiów nad tożsamością płciową, pozostawiającym wiele miejsca na własne, krytyczne odczytanie. Szczególnie ważne wydaje mi się dlatego, że pozostawiło mnie z wieloma nowymi pytaniami i wątpliwościami a nie rozwiązało żadnych dylematów, z którymi borykałam się już przed zapoznaniem się z tekstami. 
Z mojego punktu widzenia szczególnie interesujący okazał się tekst dr Ewy Hyży, gdzie dokonała typologicznej analizy największych dyskursów genderowych. Szczególnie interesująca w jej artykule wydała mi się próba omówienia zarówno badaczy i badaczek sytuujących się w tradycji postmodernistycznej, jak i odtworzenie krytyki formułowanej przez takie naukowczynie jak marksistka, Teresa Ebert. Dlatego mam też nadzieję, że przyszłe zajęcia okażą się przestrzenią do rzetelnej, szkolnej pracy z tekstem, dzięki której uda się nam dokładniej omówić cytowane w tekście dyskursy. 

Marta

Problemy z szufladkowaniem

Trzy teksty pokazują, według mnie, że jest coraz większy problem w nauce z definiowaniem, szufladkowaniem, przyporządkowywaniem, czego rezultatem może być u żądnych wiedzy czytelników tekstów naukowych poczucie zagubienia w wyrafinowanym gąszczu terminologicznym i poczucie, że teoria rzeczywistość bardziej komplikuje, niż wyjaśnia. I chcociaż nie jest to prawda, bo właśnie o wyjaśnienie, nazwanie i o zrozumienie problemów tu chodzi, to jednak wrażenie jest podobne do wpadania do coraz głębszej studni, z głębi której już nic nie widać...
Mnie zainteresowało najbardziej to, czego w tych tekstach nie ma, tzn. że pomimo wielopłaszczyznowych rozważań nad gender studies pominięto w nich kwestię coraz większej ilość głosów wobec nich krytycznych (czy słusznie, czy nie, to już inna sprawa), a które pojawią się ze strony dziedzin konkurencyjnych, jak np. psychologii ewolucyjnej (Jane Goodall, Richard Wrangham, Michael Ghiglieri, Desmond Morris, Matt Ridley, Robin Baker, Helen Fisher, David Buss, Krzysztof Szymborski, Tomasz Szlendak i Tomasz Kozłowski), której przedstawiciele w przeciwieństwie do zwolenników teorii genderowych uważają, że zachowania ludzkie są uwarunkowane genetycznie i w dużym stopniu mają charakter niezależny od otoczenia społeczno-kulturowego. Kwestia ta sama w sobie jest poruszana w tekstach, ale bez odwołania do psychologii ewolucyjnej, prężnie sie dzisiaj rozwiajającej. Trudno też nie zauważyć, że nawet sympatycy gender studies, jak np. Drucilla Cornell (1993) krytykują je nieraz za absolutyzację płci społeczno-kulturowej, co doprowadzić może do zatarcia różnić między kobietami a mężczyznami. Innym zarzutem wobec dzisiejszych badań genderowych (ze strony np. Leelii Gandhi, tłumaczonej na polski, i innych teoretyków postkolonialnych poza Europą i Stanami Zjednoczonymi) jest to, że ich dyskurs bywa paradoksalnie wzorowany na „bialej”, zachodniej perspektywie postkolonialnej, która operując takimi pojęciami, jak marginalność i inność siłą rzeczy odnosi ową marginalność i inność do centralności i tożsamości zachodniej. Teksty teoretyczne poświęcone ogólnie pojęciu gender studies jako dyscyplinie naukowej nie powinny tych polemik, krytyk i wątpliwości przemilkiwać. Tak myślę...