wtorek, 2 listopada 2010

Zabawa w chowanego

Kobieta, kobiecość, kobiece… częstotliwość, z jaką przychodzi się nam spotykać z tymi określeniami w odniesieniu do problematyki genderowej w tekście B. Chołuj (jak również w obrębie tegorocznych sylabusów) jest przytłaczająca na tyle, że w swoim bądź co bądź kobiecym ciele zaczynam się czuć spętana i obezwładniona.

W starożytności istniała pewna niezwykła technika rzeźbiarska – chryzelefantyna – polegająca na „ubieraniu” w szaty wykonane z drogocennych kruszców z grubsza tylko ociosane pod tą bogatą powłoką bezpłciowe ciało. Technika ta, tak silnie dążąca do realizmu zapewniła w rezultacie efekt zgoła karykaturalny. Patrząc przez  pryzmat kostiumu na Gender, który (celowo rodzaj męski, żeby przełamać przytłaczającą kobiecość) jest przecież tworem hermafrodytycznym - jest on surową tkanką, na którą pieczołowicie i przez wieki nakładano filtry i społeczno-kulturowe fatałaszki. W swojej voyerystycznej naturze, odrzucając ów niepotrzebne dessous odkrywamy kłopotliwą prawdę, że jedyną płcią, która ukrywa się w trzewiach naszego androgenicznego przedmiotu analizy będzie feminizm. Nie dajmy się zwariować, oprócz feminizmu istnieją jeszcze dwie płci: Męska i Kobieca.


Ewa Mickiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz