niedziela, 20 lutego 2011

Afirmowac przygodnosc queeru (Mizielińska)

Mizielińska w "Poza kategoriami..." podsumowuje te "kilka uwag na temat teorii queer" swoistym nakazem Judith Butler, żeby afirmować przygodność terminu, przygodność queeru.

Konstrukcja teoretyczna queeru wydaje mi się być ambitna i słuszna. Potrzebna. Uzupełniająca przestrzeń. A właściwie ją wypełniająca. Założeniem przecież było nie tyle stworzenie miejsca dla tych, którzy nie zmieścili się w lesbijskim czy gejowskim ruchu, nie wyodrębnienie kolejnej definicji, którą można byłoby oddzielać od pozostałych, ale odnalezienie i nazwanie przestrzeni różnorodności. Której jedynymi cechami miała być nie-normatywność.

Bolesne jest jednak zdanie Mizielińskiej, która stwierdza, że w przypadku queeru mamy niestety "do czynienia z przepaścią pomiędzy badaczami a obiektem badań". Po przeczytaniu tego krótkiego tekstu pierwszą refleksją, jaką popełniłam, była konstatacja,że queer to utopijna ideologia, która pozostanie bardziej nazwą niż faktycznym stanem rzeczy. Z jednej strony jej założeniem i celem samym w sobie jest jej płynność, nie określanie granic, jest jej dostępność- i te cechy gwarantują jej wolność. Z drugiej zaś strony mam wrażenie, które wynika nie z wiedzy na temat queeru, a ze spontanicznej logiki, że właśnie ta płynność, niedookreśloność, to rozlanie w przestrzeni jest największym zagrożeniem queeru. A właściwie zagrożeniem bywają sami queerowcy, którzy chcą miejsca/ nazwy/ punktu odniesienia, które ich obejmuje swym zasięgiem i z którym mogą się utożsamić, a jednocześnie podkreślają, że queer istnieje z potrzeby wyjścia ponad grupową tożsamość.

Mam wątpliwości, czy queer w kontekście indywidualnej jednostki spełnia swoje zadanie. Czy w ogóle zadanie, które postawiono przed queerem jest możliwie do spełnienia? Z jednej strony zadanie wyjścia poza schemat grupowej tożsamości seksualnej na rzecz formacji bez oczywistych granic, z drugiej zaś- pozostania punktem odniesienia, w którym odnaleźć mógłby się każdy z drastycznie różnych od siebie nawzajem queerowców.

Czy w ogóle istnienie takiej luźnej formuły, niezobowiązującej do samookreślenia człowieka wystarcza indywiduum? Prędzej czy później muszą zabrzmieć głosy tych, którzy są bardziej queerowcami od tych którzy są nimi mniej, musi zacząć formować się tożsamość grupowa, a potem wykluczenie tych do niej mniej przystających...co w rezultacie z pierwotną ideą queeru niewiele ma wspólnego.

A tak na marginesie. Byc może przeciętny queerowiec jest dalece dojrzalszy ode mnie i przetrwa próbę czerpania satysfakcji z przynależenia do grupy, która nie określa ram przynależności, identyfikowania się z nią bez manifestowania (lub choćby poczucia) tożsamości seksualnej. Zgodnie jednak z tym co przywołuje Mizielińska (powołując się na Butler)i ja mam szanse zostać poddana takiej próbie, bo "to, co wykluczone zawsze w końcu powraca i niszczy owo fałszywe pragnienie spójności". Kto wie, kto wie...

karola kuszlewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz