czwartek, 3 lutego 2011

Dolce far niente i agonalny ryk – czyli tauromachia wg Hemingway'a

Hemingway jest pisarzem bardzo przewrotnym. Z jednej strony kreuje świat niezwykle autentyczny – królestwo stagnacji, w którym panuje bezruch i cisza – bez silenia się na zbędną ozdobność, czy wymuszoną akcję, z drugiej, jest w tym pisarstwie coś, co sprawia, że trudno mu ulec, co nie pozwala na empatię i pozostawia nas w niewdzięcznej roli obserwatora. 

Konstrukcja powieści jest identyczna z figurą estetyczną korridy, której piękno wynika z minimalizmu i statyczności w kontekście niebezpieczeństwa – żądzy agresji i żądzy seksualnej. Poczynając od homoerotycznej relacji matadora i byka – będącego tu niewątpliwie symbolem fallicznym – których taniec godowy pełen jest figur o wymyślnej choreografii, a głębokie pchnięcie szpady stanowi orgazmiczną kulminację, mamy wrażenie, że ten harmonijny taniec śmierci jest jedynie doskonale spreparowanym spektaklem, natomiast bohaterowie Hemingway'owskiej tauromachii odzierają tę sztukę z sacrum i sprowadzają do emocjonalnej rzezi. Lady Ashley, która najpierw objawia swe surowe i prymitywne (zwierzęce) piękno, okazuje się najsilniejszym spośród toro i brutalnie tratuje niepokonanego Pedro Romero, jedynego zachowującego w homospołecznym stadzie pozory elegancji. Pozostali dają się jej tratować w sposób bardziej jeszcze barbarzyński, podczas bezmyślnej gonitwy ulicami Pampeluny, z bukłakiem wina w jednej ręce i drugą skierowaną w stronę niebezpiecznego obiektu pożądania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz