środa, 16 lutego 2011

Colette - podwójna sztuczność

"Colette" to swoisty pokaz cyrkowców. "Gra" w udawanie jest tu jawna, a ono samo służy znalezieniu się na marginesie społeczeństwa. Ten właśnie margines jest tu afirmujący. Pozwala rozkoszować się swoją "cudzoziemszczyzną", która wynika nie tyle z narodowości, co ze znalezienia się "poza prawem". Sam lewy brzeg Paryża wydaje się znajdować poza nim - w jakiejś fantazmatycznej sferze, gdzie może dochodzić do swoistego karnawału, cyrku. Dla mnie "Colette" to przede wszystkim lektura niezwykle przygnębiająca. Natłok słów wydaje się nic za sobą nie kryć, poza przygnębieniem przewijających się bohaterów. Paradoksalnie oni sami jawią się jako skazujący się na banicję i potępianie przez siebie nawzajem. Stroje i maski, które przywdziewają im samym wydają się sztuczne i oszukańcze. W rzeczywistości przywdziewanie ich daje pewne poczucie nienasycenia, złudności. Zawsze są bowiem niewystarczające i zawsze ukazują jak bardzo kategoria scalenia tożsamości jest niemożliwa do osiągnięcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz