środa, 2 lutego 2011

homospołeczność a Hemingway

Jak byłam nastolatką to uwielbiałam Hemingwaya, za oszczędną narrację, refleksyjnych bohaterów i emanującą z nich wolność do robienia tego na co mają ochotę. Zdaje się, że gdzieś umknął mi jego stosunek do postaci kobiecych, które w powieściach bynajmniej nie są predestynowane do tworzenia opisywanych przez Sedgwick więzi homospołecznych. To im przypadają wszelkie moce destrukcyjne wymierzone w mężczyzn. Jak fatalistyczny urok Brett, który zwodził każdego, kto mu się poddał. Jak desperacja Frances rozpaczliwie ograniczającej wolność Roberta. I bohaterki działają indywidualnie, nie gromadzą się, nie jednoczą, ich podstawową funkcją jest kompleksowo pojęte budowanie relacji damsko-męskiej. Druga kobieta budzi zainteresowanie, gdy występuje w roli rywalki.
I jakkolwiek zgadzam się z Olgą, że ci mężczyźni są słabi i oddaleni od ideałów maczyzmu, to tworzą splecioną ze sobą sieć rozmaitych zależności - po prostu homospołeczność. Robią interesy, prowadzą długie rozmowy, dotrzymują sobie towarzystwa, nawet jeśli za sobą nie przepadają.
Dziś już dostrzegam coś co mi umknęło przy pierwszej lekturze - wolność męskich bohaterów wynika z tego, że nie muszą się z nikim liczyć, bo w patriarchacie to oni ustalają reguły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz